Beskid Niski - Marzec 2011
Data: 15.03.11 – 16.03.11
Ekipa: cthulhu
Zwiedzane miejsca: Wysowa Zdrój, Cigielka, Blechnarka, dolina Regietówki, Rotunda, Zdynia
Im bliżej było wyjazdu tym częściej sprawdzałem warunki pogodowe na szlakach i biłem się z myślami gdzie jechać. Kusiły Bieszczady, oj bardzo. Jednak wybór padł na pasmo bliżej położone. Prognozowane zachmurzenie i przelotne opady przekonały mnie, że aura ta będzie bardziej sprzyjająca eksploracji Beskidu Niskiego. Jego dzikich lasów, starych cerkwi i zarośniętych cmentarzy.
Ekipa: cthulhu
Zwiedzane miejsca: Wysowa Zdrój, Cigielka, Blechnarka, dolina Regietówki, Rotunda, Zdynia
Im bliżej było wyjazdu tym częściej sprawdzałem warunki pogodowe na szlakach i biłem się z myślami gdzie jechać. Kusiły Bieszczady, oj bardzo. Jednak wybór padł na pasmo bliżej położone. Prognozowane zachmurzenie i przelotne opady przekonały mnie, że aura ta będzie bardziej sprzyjająca eksploracji Beskidu Niskiego. Jego dzikich lasów, starych cerkwi i zarośniętych cmentarzy.
Wtorkowy poranek. Stoję na tarnowskim dworcu i czekam na busa do Gorlic, z których bezpośrednio udam się do Wysowej. Po raz kolejny lustruje tabliczkę informacyjną – odjazd 7.40. Jest już 7.42 a ja tu stoję sam jak palec i jakoś dziwne mam przeczucie, że coś tu nie gra. Nie czekając na rozwój wydarzeń udaję się na pobliski dworzec PKP i już siedzę w pociągu znajomej relacji Tarnów – Nowy Sącz kursujący codziennie o 7.48 (9zł). W Grybowie zmieniam środek lokomocji na autokar i udaję się do Gorlic (3zł), by tam przesiąść się w bus do Wysowej (5zł).
Tak na marginesie warto tu zaznaczyć, że bezpośrednich busów z Grybowa do Wysowej nie ma (tzn. są, ale tylko dwa dziennie i to w porach późno popołudniowych). Trzeba udać się wpierw do Gorlic (tam busy średnio, co godzinę) i potem z powrotem w stronę Grybowa przez Szymbark i Ropę, gdzie autobus skręca w lewo na Wysową. Tak, więc najprostszym rozwiązaniem jest jechać z Grybowa do Ropy i tam czekać na busa. Jednak opcja ta nie gwarantuję miejsc siedzących.
Tak na marginesie warto tu zaznaczyć, że bezpośrednich busów z Grybowa do Wysowej nie ma (tzn. są, ale tylko dwa dziennie i to w porach późno popołudniowych). Trzeba udać się wpierw do Gorlic (tam busy średnio, co godzinę) i potem z powrotem w stronę Grybowa przez Szymbark i Ropę, gdzie autobus skręca w lewo na Wysową. Tak, więc najprostszym rozwiązaniem jest jechać z Grybowa do Ropy i tam czekać na busa. Jednak opcja ta nie gwarantuję miejsc siedzących.
Cerkiew w Wysowej
Około południa wysiadam w Wysowej. Tracę kolejną godzinę na szukanie zakwaterowania by ok.13 zacząć wreszcie moją drugą przygodę z Beskidem Niskim. Przygodę tę zaczynam od zwiedzenia miejscowej cerkwi. Jest to leżąca na szlaku architektury drewnianej prawosławna cerkiew pw. św. Michała Archanioła. Została wzniesiona w 1779r. w miejscu dawnej cerkwi greckokatolickiej spalonej dwa lata wcześniej, w czasie walk konfederatów barskich z wojskami rosyjski. Cerkiew z zewnątrz wygląda na odnowioną. Jej jasnobrązowa drewniana elewacja znakomicie komponuje się z ciemnobrązowym blaszanym dachem. Na ścianach głównej wieży w oczy rzucają się tarcze zegarowe, będące jedynie zegarową imitacją a całość wieńczą trzy baniaste kopuły.
Po drugiej stronie ulicy jest dom parafialny. Mam szczęście, bo właśnie pop wyszedł odebrać listy od listonosza. Korzystając z okazji, zwracam się z prośbą o otwarcie cerkwi. W środku niestety zakaz fotografowania, ale życzliwy pop pozwala na zrobienie jednego zdjęcia barkowego ikonostasu.
Po drugiej stronie ulicy jest dom parafialny. Mam szczęście, bo właśnie pop wyszedł odebrać listy od listonosza. Korzystając z okazji, zwracam się z prośbą o otwarcie cerkwi. W środku niestety zakaz fotografowania, ale życzliwy pop pozwala na zrobienie jednego zdjęcia barkowego ikonostasu.
Po opuszczeniu cerkwi, za domem modlitewnym zielonoświątkowców, skręcam z głównej drogi w prawo. Przekraczam Ropę i zielonym szlakiem podążam na przełęcz Ciegielka, będącą równocześnie przejściem granicznym. Mokrą drogą pomiędzy zabudowaniami i ugorami po ok. 15min dochodzę do rozwidlenia szlaków, gdzie skręcająca w lewo, oznaczona biało-czerwonym kwadratem ścieżka prowadzi do kaplicy pod górą Jawor. Ja nie opuszczając zielonego szlaku wchodzę w partię lasu powoli nabierając wysokości. Pod nogami na zmianę mokry śnieg i błoto lub różnorakie gałęzie i konary. Mieszanym lasem po około 50 min. od wyjścia z Wysowej docieram do granicznej wiaty na przełęczy Ciegielka.
Po krótkim odpoczynku i analizie mapy, skuszony symbolem cerkwi i chyży łemkowskiej, ruszam żółtym szlakiem w dół do słowackiej miejscowości Cigiel’ka. Ponieważ do tej pory wędrówka odbywała się lasem nieoferującym żadnych widoków, zostaję mile zaskoczony, gdy po wyjściu z granicznego zagajnika przed oczami pojawia się rozległa panorama.
|
Patrząc na góry dookoła mam wrażanie, że nazwa tego Beskidu jest nie na miejscu. Przede mną najwyższy szczyt tego pasma – Busow (1002m.n.p.m), otoczony mniejszymi Hrbem (765 m.n.p.m) i Pivnicą (857m.n.p.m)
Błotnistą drogą, tuż za granicą mijam trzy samotnie stojące świerki, a na nich ostatni znak żółtego szlaku. Zapewne teren, na którym teraz stoję, w lecie zmienia się w przepiękną zieloną łąkę. Jednak o tej porze roku jest to jedno wielkie grzęzawisko. Wyblakłe kępki traw zdobią szerokie, rozjeżdżające się w każdą stronę koleiny. Wokół żadnego punktu zaczepienia, gdzie może znajdować się szlak. Śladami traktorów schodzę więc na przełaj polany, by po chwili dotrzeć do drogi prowadzącej ku wsi.
Im bliżej jestem centrum, tym coraz większą mam ochotę by jak najszybciej opuścić te miejsce. Zdezelowane samochody niszczeją obok równie kończących żywot chałup, a wokół ani żywego ducha. Jednak pasące się krowy, rzekłbym, że jeszcze ciepłe traktory oraz jeden luksusowy samochód świadczą o tym, że wieś żyć musi. Po chwili zza drzew wyłaniają się wieżyczki miejscowej prawosławnej cerkwi pw. Kosmy i Damiana. Jej murowane ściany wybudowane w 1816r. pokrywa jasnoróżowy tynk, a kształt, jak i konstrukcja dachu charakteryzuję się prostotą w porównaniu z wcześniej poznanymi cerkwiami. Czerwony dach wieńczą smukłe wieżyczki.
Im bliżej jestem centrum, tym coraz większą mam ochotę by jak najszybciej opuścić te miejsce. Zdezelowane samochody niszczeją obok równie kończących żywot chałup, a wokół ani żywego ducha. Jednak pasące się krowy, rzekłbym, że jeszcze ciepłe traktory oraz jeden luksusowy samochód świadczą o tym, że wieś żyć musi. Po chwili zza drzew wyłaniają się wieżyczki miejscowej prawosławnej cerkwi pw. Kosmy i Damiana. Jej murowane ściany wybudowane w 1816r. pokrywa jasnoróżowy tynk, a kształt, jak i konstrukcja dachu charakteryzuję się prostotą w porównaniu z wcześniej poznanymi cerkwiami. Czerwony dach wieńczą smukłe wieżyczki.
Cerkiew nie robi takiego wrażenia jak te drewniane po stronie Polskiej. Jednak mimo jej prostoty, pozornie pusta wieś kojarzy mi się ze scenerią z powieści Lovecrafta, której mieszkańcy w świątynnych murach oddawali się plugawym rytuałom, a przyjezdni znikali bez śladu. Z lekkim uczuciem niepokoju zostawiam drogę prowadzącą do centrum romskiego osiedla, gdzie dalej na Busova odbijałby zielony szlak, i drogą, którą przyszedłem wracam z powrotem na graniczną przełęcz.
Na granicy skręcam w prawo i czerwonym szlakiem wiodącym wzdłuż granicy kieruję się do kaplicy leżącej pod św. Górą Jawor. Mimo iż, z samej granicy szlak do niej bezpośrednio nie biegnie, nie trudno do niej trafić. Po ok. 5 min. marszu z przełęczy, w lewo odbija wyraźna ścieżka, dodatkowo oznakowana niebieską kropką. Sam czas przejścia z przełęczy do kaplicy zajmuję ok. 10 min.
Na granicy skręcam w prawo i czerwonym szlakiem wiodącym wzdłuż granicy kieruję się do kaplicy leżącej pod św. Górą Jawor. Mimo iż, z samej granicy szlak do niej bezpośrednio nie biegnie, nie trudno do niej trafić. Po ok. 5 min. marszu z przełęczy, w lewo odbija wyraźna ścieżka, dodatkowo oznakowana niebieską kropką. Sam czas przejścia z przełęczy do kaplicy zajmuję ok. 10 min.
Kaplica na św górze Jawor
Zdjęcie w przewodniku tej drewnianej kaplicy pw. Opieki Bogurodzicy pochodzącej z 1929r. różni się od tego, co widzę. Brak na nim przybudówki, której zielonej dach nijak nie pasuje do czerwonych blach kaplicowego dachu. Obok kaplicy kilkanaście krzyży przyniesionych tu przez pielgrzymów na wzór tradycji w Grabarce, studzienka z uzdrawiającą wodą oraz krzyż upamiętniający 1000-lecie Chrztu Rusi (988-1988). Z tablicy informacyjnej dowiaduję się, że to takie łemkowskie Lourdes. Wg. miejscowej legendy w 1925r. miało tu miejsce objawienie Matki Bożej. Po wojnie kaplica służyła żołnierzom WOP-u za schronienie, którzy grzejąc się w ogniu pochodzącym z drewnianych ikon, w ten sposób zniszczyli prawie całe zabytkowe wyposażenie. Budynek został ponownie użytkowany jako cerkiew dopiero w 1969r.
Mocuje się chwilę z klapą studni by zakosztować jej uzdrawiającej wody, jednak uszkodzone zawiasy zmuszają mnie do kapitulacji. Wobec tego wyciągam z plecaka inny napój bogów, czyli mocno gazowaną Wysowiankę i zaspokoiwszy pragnienie, czerwoną ścieżką ruszam w dół do Wysowej. Po drodze jeszcze jeden szeroko rozlany potok, którego pokonanie umożliwiają wielkie głazy i prowizoryczna kładka.
Mocuje się chwilę z klapą studni by zakosztować jej uzdrawiającej wody, jednak uszkodzone zawiasy zmuszają mnie do kapitulacji. Wobec tego wyciągam z plecaka inny napój bogów, czyli mocno gazowaną Wysowiankę i zaspokoiwszy pragnienie, czerwoną ścieżką ruszam w dół do Wysowej. Po drodze jeszcze jeden szeroko rozlany potok, którego pokonanie umożliwiają wielkie głazy i prowizoryczna kładka.
Cerkiew w Blechnarce
O 16.45 jestem znowu w Wysowej i mam jeszcze około godziny do zachodu słońca. Postanawiam uderzyć żółtym szlakiem do Blechnarki. Po wcześniejszym przedzieraniu się przez błota i śniegi, marsz asfaltem po płaskim terenie jest kojącą ulgą dla nóg, Przy zapadającym zmroku, umilając sobie wędrówkę liczeniem przydrożnych krzyży zmierzam ku ostatniej zaplanowanej na ten dzień cerkwi. Po drodze mijam jeszcze betonowy drogowskaz wskazujący drogę do wojskowego cmentarza nr.50 i po ok. 35 minutach marszu, wśród drzew, po prawej stronie ulicy dostrzegam brązowe wieżyczki cerkwi. Obecnie prawosławna cerkiew pw. śś. Kosmy i Damiana zbudowana w 1801r. na miejscu wcześniejszej drewnianej, jest jakby kopią cerkwi z pobliskiej Cigiel’ki. Ta sama trójdzielna budowa, te same półkoliste prezbiterium. Nawet w nazwie ci sami patroni. Na szczęście kolory bardziej przyjazne dla oka. Brązowy, wymieniany w 2005r. dach dobrze komponuję się z elewacją koloru cegły. Z powodu późnej godziny z żalem odpuszczam poszukiwanie klucza. Mimo iż, z zewnątrz cerkiew sprawia wrażenie opuszczonej, wewnątrz znajduję się pełny ikonostas geometryczne polichromie, obrazy z biblijnym scenami oraz wizerunki czterech ewangelistów z przypisaniami im zwierzęcymi symbolami. Ponadto z przy cerkiewnej tablicy dowiaduję się, że jej poddasze jest schronieniem bardzo rzadkiego okazu nietoperza – podkowca małego. Przed cerkwią również tablica wspominająca ofiary wysiedleń podczas akcji „Wisła” w 1947 roku. Jest to już druga taka tablica mijana w tym rejonie (poprzednia była przy Świętej Górze Jawor) i jak się później przekonam nie ostatnia.
Ponieważ słońce, już dawno zaszło, przy zapadających ciemnościach wracam do Wysowej. W karczmie „Gościnna chata” zaspokoiwszy głód i pragnienie obmyślam trasę jutrzejszej podróży. Sama drewniana karczma stylizowana na łemkowską chyże sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Ciepło, przytulnie, miła obsługa i smaczne jedzonko. Do tego darmowe przystawki do piwa w postaci chleba ze smalcem i twarożkiem. Dostałaby u mnie notę 10/10 gdyby nie wysokie ceny. Tak pozostaję tylko ósemka. O godz. 20 opuszczam lokal. Na zewnątrz świeże kałuże i mokra jezdnia, świadczą o tym, że w czasie mojego pobytu w karczmie musiało mocno padać. Hmm, jutro też będzie błotniście.
Ponieważ słońce, już dawno zaszło, przy zapadających ciemnościach wracam do Wysowej. W karczmie „Gościnna chata” zaspokoiwszy głód i pragnienie obmyślam trasę jutrzejszej podróży. Sama drewniana karczma stylizowana na łemkowską chyże sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Ciepło, przytulnie, miła obsługa i smaczne jedzonko. Do tego darmowe przystawki do piwa w postaci chleba ze smalcem i twarożkiem. Dostałaby u mnie notę 10/10 gdyby nie wysokie ceny. Tak pozostaję tylko ósemka. O godz. 20 opuszczam lokal. Na zewnątrz świeże kałuże i mokra jezdnia, świadczą o tym, że w czasie mojego pobytu w karczmie musiało mocno padać. Hmm, jutro też będzie błotniście.
Następnego dnia tym razem zaopatrzony w stuptuty, których dzień wcześniej nie chciało mi się zakładać o godz. 7 wyruszam na szlak. Cel – malownicza dolina Regietówki. Ale najpierw by się tam dostać, muszę zdobyć szczyt Obycz (788 m.)
Tą samą asfaltową drogą, co wczoraj ruszam w stronę Blechnarki, by po około 100 metrach skręcić w lewo na niebieski szlak. Idę polną drogą mijając zabudowania oraz drewniane chyże. Zachmurzone niebo nie zapowiada ładnej pogody.
Tą samą asfaltową drogą, co wczoraj ruszam w stronę Blechnarki, by po około 100 metrach skręcić w lewo na niebieski szlak. Idę polną drogą mijając zabudowania oraz drewniane chyże. Zachmurzone niebo nie zapowiada ładnej pogody.
Po niedługim czasie droga wchodzi w las, a w raz z nim pod butami pojawia się śnieg. Z lewej strony głośno szumi potok Medwidek, który za chwilę przecinając szlak, staję się niemałą przeszkodą. Ponad 3 metrowe koryto przelewa się centralnie przez drogę. Nie ma tu ani kładki, ani żadnych kamieni, a po bokach strome skarpy skutecznie utrudniają zejście w poszukiwaniu łatwiejszego przejścia.
|
Podciągam stuptuty, 3 długie, szybkie kroki i już jestem po drugiej stronie. Nie jest źle, w butach na szczęście sucho. Wciąż łagodnie pnącą się do góry drogą podążam wzdłuż potoku, który teraz szumi z prawej strony. Po około 20 minutach marszu dochodzę do rozległej polany, gdzie szlak niebieski krzyżuję się z nieoznakowaną, ale łatwo zauważalną drogą, prowadzącą, w lewo na Jaworzynkę, a w prawo na Wysotę. Dojście tutaj z Wysowej zajmuje mi 40 minut, wobec czego nie zatrzymując się idę dalej. Po paru minutach następuję przewyższenie drogi, która teraz łagodnie schodzi w dół. Przyzwyczajony do zacienionej drogi i głośnego szumu Medwika, zatrzymuję się, by z zapartym tchem podziwiać spektakl, który rozgrywa się wokół mnie. Wygląda to tak jakby ktoś nagle zredukował dźwięk potoku i włączył świtało. Wszędzie oślepiająca jasność. Światło odbija się od lodu pod butami, jak i cząsteczek wody zawieszonych w rozrzedzonych chmurach, które teraz nisko snują się nad terenem. Do tego obrazu, za fonię odpowiedzialny jest poranny śpiew ptaków, który teraz, przy umilknięciu potoku wydaję się być bardzo spotęgowany.
W tym blasku glorii i chwały śmiało ruszam przed siebie Po około 15 minutach marszu dochodzę do niewielkiej polanki, gdzie świeżo pocięte klocki drzew, złożone w równe szpalery czekają na wywózkę. Delektując się przyjemnym zapachem tarcicy zapodaję sobie tutaj krótki odpoczynek, bowiem szlak wiodący przede mną, skręcając ostro w lewo, będzie podążał znowu do góry. Niebieskie niebo nade mną zapowiada, że wbrew wcześniejszym prognozom dzień będzie ładny.
Samo podejście nie jest za bardzo wymagające, ale zalegające w nim błoto lub mokry śnieg czyni je bardzo uciążliwym. Z dwojga złego wybieram śnieg i powoli, małymi kroczkami nabieram wysokości. Widać, że dawno tędy nikt nie szedł. No nie licząc dzikiej zwierzyny, za równo tej mniejszej drapieżnej, jak i większej kopytnej, których to ślady notorycznie przecinają mą drogę. Dookoła bukowy las pod błękitem nieba prezentuję się iście okazale. Kocham lasy. Zapominam o bolących łydkach i wyłączam myślenie....
Po 40 minutach marszu od polanki dochodzę do połączenia 3 szlaków: niebieskiego, żółtego i czerwonego, stanowiących równocześnie linie graniczną. Podejście dalej monotonnie pnie się do góry, a śniegu coraz więcej. Po 20 minutach zdobywam Obycz (788 m.), a po kolejnych 20 min. jestem na Przełęczy Regietowskiej. Znajduję się tu wiata, zbudowana przez słowackich studentów. Na jej ławce zalegam na dłuższą chwilę by nieco odsapnąć.
Samo podejście nie jest za bardzo wymagające, ale zalegające w nim błoto lub mokry śnieg czyni je bardzo uciążliwym. Z dwojga złego wybieram śnieg i powoli, małymi kroczkami nabieram wysokości. Widać, że dawno tędy nikt nie szedł. No nie licząc dzikiej zwierzyny, za równo tej mniejszej drapieżnej, jak i większej kopytnej, których to ślady notorycznie przecinają mą drogę. Dookoła bukowy las pod błękitem nieba prezentuję się iście okazale. Kocham lasy. Zapominam o bolących łydkach i wyłączam myślenie....
Po 40 minutach marszu od polanki dochodzę do połączenia 3 szlaków: niebieskiego, żółtego i czerwonego, stanowiących równocześnie linie graniczną. Podejście dalej monotonnie pnie się do góry, a śniegu coraz więcej. Po 20 minutach zdobywam Obycz (788 m.), a po kolejnych 20 min. jestem na Przełęczy Regietowskiej. Znajduję się tu wiata, zbudowana przez słowackich studentów. Na jej ławce zalegam na dłuższą chwilę by nieco odsapnąć.
Żółtym szlakiem kierując się na północ, schodzę z przełęczy. Wychodząc z lasu, niby na zakończenie tej śnieżnej wędrówki, dwukrotnie zapadam się jeszcze w śniegu po uda.
Po wyjściu z lasu oczom mym okazuję się dolina Regietówki. Mimo, iż to dopiero początek wiosny, a roślinność nie nabrała jeszcze swych żywych kolorów już jest tu bardzo pięknie. Podziwiając panoramę okolicy wyobrażam sobie jak malowniczo musi tu być latem, kiedy upstrzone kolorowymi kwiatkami łąki zazielenią się.
Po około godzinie marszu mijam dzwonnicę wybudowaną w hołdzie mieszkańcom Regietowa Wyżnego, wysiedlonych stąd w 1947r. podczas akcji „Wisła”, a chwile później dochodzę do niewielkiej kaplicy i dawnego cmentarza tej łemkowskiej wsi. Z przewodnika dowiaduję się, że obecna kaplica jest tylko repliką wcześniejszej zabytkowej pochodzącej z XVIII.
Po wyjściu z lasu oczom mym okazuję się dolina Regietówki. Mimo, iż to dopiero początek wiosny, a roślinność nie nabrała jeszcze swych żywych kolorów już jest tu bardzo pięknie. Podziwiając panoramę okolicy wyobrażam sobie jak malowniczo musi tu być latem, kiedy upstrzone kolorowymi kwiatkami łąki zazielenią się.
Po około godzinie marszu mijam dzwonnicę wybudowaną w hołdzie mieszkańcom Regietowa Wyżnego, wysiedlonych stąd w 1947r. podczas akcji „Wisła”, a chwile później dochodzę do niewielkiej kaplicy i dawnego cmentarza tej łemkowskiej wsi. Z przewodnika dowiaduję się, że obecna kaplica jest tylko repliką wcześniejszej zabytkowej pochodzącej z XVIII.
Biegiem Regietówki, terenem dawniej tętniącym życiem, a dzisiaj bezludnym, dochodzę do mostu nad potokiem. Niczym nieświadomy wchodząc na niego, szybko się wycofuję. Nie wiem czy sam most pamięta dawne czasy Regietowa Wyżnego. Być może nie. I nie ma on przeszło pół wieku, jednak to nie zmienia faktu, że jest on cholernie niebezpieczny. Wątpliwej wytrzymałości deski, gdzieniegdzie już połamane wydają się perfidnie czekać na przyszłą ofiarę, która i tak nie ma możliwości skorzystania z innej drogi. Zastanawiam się jeszcze czy nie spróbować przejścia po betonowym występie obok, jednak to też nie jest takie proste, bo trzeba by było na niego skoczyć z mostku. Jeśli mnie przeważy na którąś stronę to ląduje w głębokim potoku między betonowymi kręgami.
Zdradliwy most na Regietówce
Nie mam wyjścia. Powoli, małymi kroczkami, z duszą na ramieniu przechodzę prawą stroną mostu w miejscu nad belką podpierającą deski. Uff, udało się. Zaraz za mostem po lewej stronie znajduję się tablica informująca, że za skarpą istniała kiedyś cerkiew, która została rozebrana w 1959r. Obecnie miejsce to już bardzo zarosło. Oczami wyobraźni mogę jedynie dostrzec gdzie dawniej stała budowla. Przypuszczam, że przed cmentarzem. Sam cmentarz, powoli tez zaczyna ulegać zarastającym go drzewom i krzakom, a i ząb czasu też robi swoje.
Wracam na główną drogę. Jeszcze jeden rzut oka na zdradliwy most i dalej żółtym szlakiem ruszam w kierunku studenckiej bazy namiotowej. Mijam drogowskaz wskazujący drogę do wojskowego cmentarza nr.48, gawędzę z jedynym spotkanym w tym dniu wędrówki miejscowym o porożach i wilkach grasujących w okolicy, by wreszcie dotrzeć do skrzyżowania ze szlakiem czerwonym. Przechodzę znowu przez most na Regietówce (tym razem stabilniejszy) W bazie namiotowej odpoczywam dłuższą chwilę zastanawiając się nad dalszym celem podróży. Jest już prawie południe a ja mam do wyboru dwie wizytówki Beskidu Niskiego – podobno najładniejszą z cerkwi w Kwiatoniu drogą przez Skwirtne, albo imponującej architektury wojskowy cmentarz numer 51 na Rotundzie (771m).
Wracam na główną drogę. Jeszcze jeden rzut oka na zdradliwy most i dalej żółtym szlakiem ruszam w kierunku studenckiej bazy namiotowej. Mijam drogowskaz wskazujący drogę do wojskowego cmentarza nr.48, gawędzę z jedynym spotkanym w tym dniu wędrówki miejscowym o porożach i wilkach grasujących w okolicy, by wreszcie dotrzeć do skrzyżowania ze szlakiem czerwonym. Przechodzę znowu przez most na Regietówce (tym razem stabilniejszy) W bazie namiotowej odpoczywam dłuższą chwilę zastanawiając się nad dalszym celem podróży. Jest już prawie południe a ja mam do wyboru dwie wizytówki Beskidu Niskiego – podobno najładniejszą z cerkwi w Kwiatoniu drogą przez Skwirtne, albo imponującej architektury wojskowy cmentarz numer 51 na Rotundzie (771m).
Wybieram opcję nr.2 i czerwonym szlakiem atakuję w górę. Podejście tutaj jest bardzo strome a droga wiedzie mieszanym lasem. Gdzieniegdzie widać wcześniej niespotykane brzózki, a im wyżej tym ponownie pojawia się śnieg. Sam szlak jest bardzo dobrze oznakowany. Zauważam, że w polu widzenia, zawszę są, co najmniej dwa znaki. Po około 40 min ciągłego marszu pod górę między drzewami dostrzegam dwie brązowe wieże. Jestem na szczycie Rotundy przy najciekawszym i najbardziej okazałym cmentarzu wojskowym z I Wojny Światowej. Cmentarz został zaprojektowanym przez Duszana Jurkowica –słynnego słowackiego architekta tamtych czasów. Położony był na planie koła z kamiennego szańca okalającego 20 pojedynczych mogił oraz 4 zbiorowe. W środku ku niebu wznosiło się pięć wysokich centralnie ustawionych, drewnianych wież, zakończonych drewnianymi krzyżami nakrytymi półokrągłymi daszkami. Obecnie tylko dwie wieże są wyremontowane, z dwóch wież pozostały tylko nagie szkielety a jedna całkowicie się zawaliła. Podziwiając ten cmentarz, aż ciężko mi wyobrazić sobie, że w czasach jego budowy stał on na odkrytym terenie widocznym z daleka.
Cerkiew w Zdyni
1h15min zajmuje mi zejście do Zdyni, Trasa, do której już się zdążyłem przyzwyczaić. W lesie śnieg, na łąkach błoto. Niebo się zachmurzyło. Chce jak najszybciej dostać się do cerkwi. Mijam most i wchodzę na główną asfaltową drogę. Z czasem w oddali po prawej stronie wyłaniają się wieżyczki cerkwi. pw. Opieki Bogurodzicy zbudowanej w 1786r. Im bliżej tym coraz bardziej jestem jej ciekawy. Ciemna elewacja wydaje się być granatowa, jednak to tylko złudzenie. Ściany są pokryte czarnym gontem a dach zwieńczony szarą blachą. Niestety po raz pierwszy spotykam się z odmową otwarcia cerkwi. Do tego zostaje poinformowany, że ostatni bus pojechał godzinę temu. Morale spadło. Siadam więc po drugiej stronie ulicy przy cmentarzu wojskowym nr.52, łapie stopa do Gorlic i tak kończy się moja kolejna przygoda z Beskidem Niskim.
Czasy przejść:
Wysowa Zdrój – przełęcz Cigielka ,szlak zielony, cza ► 50min
przełęcz Cigielka – miejscowość Cigilel’ka Szlak żółty, ►35min, ◄ 30min
przełęcz Cigielka – kaplica na górze Jawor , szlak czerwony/ścieżka ►20min
kaplica na górze Jawor - Wysowa Zdrój, ścieżka czerwona ►25min
Wysowa Zdrój – Blechnarka, szlak żółty, ►35min, ◄ 40min
Wysowa Zdrój – Obycz, szlak niebieski, ►1h40min
Obycz – Przełęcz Regietowska szlak niebieski, ►40min
Przełęcz Regietowska - studencka baza namiotowa szlak żółty, ►1h40min
studencka baza namiotowa – Rotunda – Zdynia ►1h55min
Wysowa Zdrój – przełęcz Cigielka ,szlak zielony, cza ► 50min
przełęcz Cigielka – miejscowość Cigilel’ka Szlak żółty, ►35min, ◄ 30min
przełęcz Cigielka – kaplica na górze Jawor , szlak czerwony/ścieżka ►20min
kaplica na górze Jawor - Wysowa Zdrój, ścieżka czerwona ►25min
Wysowa Zdrój – Blechnarka, szlak żółty, ►35min, ◄ 40min
Wysowa Zdrój – Obycz, szlak niebieski, ►1h40min
Obycz – Przełęcz Regietowska szlak niebieski, ►40min
Przełęcz Regietowska - studencka baza namiotowa szlak żółty, ►1h40min
studencka baza namiotowa – Rotunda – Zdynia ►1h55min