Beskid Niski - Sierpień 2011
Data: 14.08.11 – 15.08.11
Ekipa: Ewa, cthulhu
Zwiedzane miejsca: Kunkowa, Leszczyny, Nowica, Przysłup,
Kolejny długi weekend jak zwykle został okrojony tylko do dwóch dni. Nie namyślając się długo, znowu jedziemy w Niski. Jak się okazuję jest to wybór trafny. Podczas gdy na zakopiance tworzą się kilkudziesięciokilometrowe korki my wędrujemy pustymi szlakami przez łemkowskie wioski. Cel – chyże na trasie Łosie –Magura Małastowska oraz spotkanie części formowego bractwa w tamtejszym schronisku.
Ekipa: Ewa, cthulhu
Zwiedzane miejsca: Kunkowa, Leszczyny, Nowica, Przysłup,
Kolejny długi weekend jak zwykle został okrojony tylko do dwóch dni. Nie namyślając się długo, znowu jedziemy w Niski. Jak się okazuję jest to wybór trafny. Podczas gdy na zakopiance tworzą się kilkudziesięciokilometrowe korki my wędrujemy pustymi szlakami przez łemkowskie wioski. Cel – chyże na trasie Łosie –Magura Małastowska oraz spotkanie części formowego bractwa w tamtejszym schronisku.
Pierwsze panoramy z drogi przez Łosia
Niedziela. Jako, że w ten świąteczny dzień środki lokomocji kursują rzadziej niż w dzień powszedni dopiero przed godz. 13 jesteśmy w Ropie. Na niebie lampa a pod nogami czuć żar asfaltu. Rezygnujemy z dalszej wędrówki szosą do Łosia - skąd wyruszymy na szlak i w cieniu przystanku czekamy znowu godzinę na busa. Czy nim, czy pieszo na to samo wyjdzie. Tak czy siak w Łosiu jesteśmy o godz.14. Na skrzyżowaniu za cerkwią skręcamy w prawo, podziwiając pierwsze górzyste widoczki. Pokonujemy ostatni kilometr asfaltową drogą, by wreszcie - naprzeciwko smażalni pstrągów skręcić w lewo, w cień lasu.
Jesteśmy na czerwonej ścieżce rowerowej prowadzącej do Kunkowej. Mijamy ostatnie zabudowania i leśną drogą, z początku stromą a później już łagodniejszą, powoli nabieramy wysokości. Po 40 minutach marszu, z lewej strony w głębi lasu dostrzegamy paśnik i tam zapodajemy sobie krótki postój na uzupełnienie płynów. Ja dodatkowo dłuższą chwilę wertuję mapę. Idziemy już prawię godzinę, a od 30 minut robię dobrą minę do złej gry i zapewniam Ewę, że jesteśmy na właściwej drodze. Jednak w głębi ducha odczuwam lekki niepokój. Od czasu zejścia na szlak z Łosia na drzewach nie było ani jednego czerwonego rowerzysty. Na szczęście moje obawy zostają rozwiane, bo niecałe sto metrów wyżej jest pierwszy znak, uff. Słabo widoczny, wyblakły ale jest! Widmo błądzenia po dzikim lesie oddala się… na chwilę.
Na rozstaju szlaków
Po dziesięciu minutach od paśnika, dochodzimy do płaskiej polanki oraz skrzyżowania dróg. Stoi tam stara chata, tudzież stajnia, a na drzewie widnieje kolejny znak. Z racji, że mało precyzyjnie wskazuje on kierunek, na znalezienie właściwej trasy tracimy około 20 minut. Droga na wprost kończy się rozległym polem otoczonym lasem, droga w lewo chaszczami w koleinach błota, … a droga w prawo - (tę odrzuciliśmy od razu) pewnie prowadzi gdzieś na Czerteżyki. Natomiast właściwa trasa biegła ścieżką odbijającą w prawo po skosie w dół, jakieś 50 metrów na trasie „lewej”, tej kończącej się chaszczami. Prawdę powiedziawszy znajduję się tu oznakowanie. Nie standardowy – czerwony rowerzysta na białym tle, ale dwa długie, poziome, pomarańczowe paski, które mylnie biorę, za drzewa przeznaczone do wycinki.
Uradowani znalezieniem drogi, z werwą ruszamy ścieżką w dół. Gdzieniegdzie widoczne ślady rowerowych opon dodają nam otuchy upewniając, że jesteśmy na właściwym, czerwonym szlaku rowerowym z Łosia do Kunkowej.
Już nie pamiętam kiedy i po ilu metrach straciliśmy szlak. Rowerowa ścieżka, początkowo nawet wyraźna i dosyć szeroka po kilkunastu minutach zamieniła się w wijącą między dzikimi olszynami ścieżynkę. Nie musiałem szukać pomarańczowych pasków na drzewach bo strome, kamieniste zejście wyraźnie świadczyło, że rower tędy nie przejedzie. W pewnym momencie, ścieżka znikła całkowicie, kończąc się murem dzikich malin. Ponieważ jednak z dołu było słychać przejeżdżające samochody oraz szczekanie psów, świadczyło to, że musimy już być blisko jakiejś wioski. Intuicyjnie , ku tym radującym ucho i ducha odgłosom, raniąc odkryte części ciała, przedzieramy się przez kłujące maliny i wychodzimy na łąkę… centralnie przed cerkwią… na szczęście w Kunkowej.
Uradowani znalezieniem drogi, z werwą ruszamy ścieżką w dół. Gdzieniegdzie widoczne ślady rowerowych opon dodają nam otuchy upewniając, że jesteśmy na właściwym, czerwonym szlaku rowerowym z Łosia do Kunkowej.
Już nie pamiętam kiedy i po ilu metrach straciliśmy szlak. Rowerowa ścieżka, początkowo nawet wyraźna i dosyć szeroka po kilkunastu minutach zamieniła się w wijącą między dzikimi olszynami ścieżynkę. Nie musiałem szukać pomarańczowych pasków na drzewach bo strome, kamieniste zejście wyraźnie świadczyło, że rower tędy nie przejedzie. W pewnym momencie, ścieżka znikła całkowicie, kończąc się murem dzikich malin. Ponieważ jednak z dołu było słychać przejeżdżające samochody oraz szczekanie psów, świadczyło to, że musimy już być blisko jakiejś wioski. Intuicyjnie , ku tym radującym ucho i ducha odgłosom, raniąc odkryte części ciała, przedzieramy się przez kłujące maliny i wychodzimy na łąkę… centralnie przed cerkwią… na szczęście w Kunkowej.
Cerkiew w Kunkowej
Szacuję się ,że obecnie prawosławna (a dawniej greckokatolicka) cerkiew pw. św Łukasza Apostoła została zbudowana w 1868r. Jej drewniane ściany są kryte gontem, a dach pokryty jasną blachą. Wszystkie części tej trójdzielnej łemkowskiej świątyni zwieńczone są baniastymi hełmami z pozornymi latarniami i zakończone żelaznymi krzyżami. Obok cerkwi parafialny cmentarz. W cieniu cerkiewnych drzew odpoczywamy dosyć długo by wreszcie po 45 minutach ruszyć w stronę Leszczyn.
Asfaltową szosą, tym razem bez żadnych niespodzianek dreptamy sobie spokojnie te półtora kilometra pomiędzy Kunkową a Leszczynami podziwiając okoliczne gospodarstwa i stare chyże.
Cerkiew w Leszczynach
Po około 20 minutach, na lewo, zza drzew wyłaniają się wieże naszego kolejnego celu – prawosławnej cerkwi w Leszczynach pw. św. Łukasza Ewangelisty, zbudowanej w 1835r. Im bliżej podchodzimy, tym ogarnia mnie coraz większe deja vu, wywołujące uczucie zawodu. Już z daleka widać, że cerkiew w Leszczynach nie różni się niczym od tej mijanej wcześniej. Ta sama zrębowa konstrukcja, jasny dach - od dołu załamany uskokami, a na górze zakończony wieżyczkami z imitacją latarń i kutymi krzyżami. Również bliźniaczy wydaję się być cmentarz, który przycupnął na zboczu tuż obok cerkwi. Żeby nie było zbyt oryginalnie nawet patron jest ten sam, choć do tego się już zdążyłem przyzwyczaić, że sąsiadujące cerkwie pożyczały sobie patronów.
Urzędujemy tutaj nie za długo bo już 17, a przed nami jeszcze połowa drogi i ruszamy w dalszą wędrówkę ku wsi Nowica. Zapowiada się ona dość ciekawie bo z mapy wynika, że przed nami parę „brodów”. Intrygujące oznaczenie, z którym pierwszy raz jest dane mi się spotkać dosyć szybko pojawia się na drodze w postaci szerokiego, ale niezbyt głębokiego potoku Przysłup. Przez niego trzeba się przeprawić się wpław. Jego kręte koryto dziesięciokrotnie przecina nasz szlak, dzięki czemu droga wśród olbrzymich łopianów, buczyn i dzikich polan staję się jeszcze bardziej urozmaicona.
Urzędujemy tutaj nie za długo bo już 17, a przed nami jeszcze połowa drogi i ruszamy w dalszą wędrówkę ku wsi Nowica. Zapowiada się ona dość ciekawie bo z mapy wynika, że przed nami parę „brodów”. Intrygujące oznaczenie, z którym pierwszy raz jest dane mi się spotkać dosyć szybko pojawia się na drodze w postaci szerokiego, ale niezbyt głębokiego potoku Przysłup. Przez niego trzeba się przeprawić się wpław. Jego kręte koryto dziesięciokrotnie przecina nasz szlak, dzięki czemu droga wśród olbrzymich łopianów, buczyn i dzikich polan staję się jeszcze bardziej urozmaicona.
Brodzenie wzdłuż potoku trwa około 40 minut i nie sprawia większych trudności. Przy brodzie nr.5 i 8 brzeg potoku zamienia się, w bardziej stromą skarpę, ale tuż obok znajdują się ścieżki, które prowadzą do łagodniejszych przejść.
Leśna droga zamienia się w wąską asfaltową dróżkę, która wije się lasem w górę. Pojawiają się pierwsze zabudowania. Nie bez kozery ta miejscowość na mapie oznaczona jest „ łemkowską chyżą”. Chyże – zarówno te zadbane jak i rozpadające się, starodawne żurawie, wozy z sianem oraz różnorakie zwierzęta hodowlane tarasujące drogę przenoszą mnie w dawne czasy Łemków, nie skażone jeszcze technologią i postępem cywilizacji. Uczucie, że jestem w tej archaicznej enklawie dodatkowo potęguję potok Przysłup, który zamykając wieś od zachodu czyni ją z tej strony niedostępną dla kołowych środków transportu.
Leśna droga zamienia się w wąską asfaltową dróżkę, która wije się lasem w górę. Pojawiają się pierwsze zabudowania. Nie bez kozery ta miejscowość na mapie oznaczona jest „ łemkowską chyżą”. Chyże – zarówno te zadbane jak i rozpadające się, starodawne żurawie, wozy z sianem oraz różnorakie zwierzęta hodowlane tarasujące drogę przenoszą mnie w dawne czasy Łemków, nie skażone jeszcze technologią i postępem cywilizacji. Uczucie, że jestem w tej archaicznej enklawie dodatkowo potęguję potok Przysłup, który zamykając wieś od zachodu czyni ją z tej strony niedostępną dla kołowych środków transportu.
Wcześniejsze upalne słońce, błądzenie, przedzieranie się przez krzaki i potoki, mimo wszystko dało nam się we znaki. Dopiero teraz zaczynamy to odczuwać, kiedy mozolnie nabieramy wysokości wędrując po twardym asfalcie. Znużeni i zmęczeni o mało co nie mijamy drewnianej świątyni, która za zasłoną drzew wznosi na po prawej stronie szosy.
Znajduje się ona niecałe sto metrów za rozwidleniem dróg, której lewa odnoga prowadzi do Bielanki, natomiast prawa zmierza dalej, ku schronisku na Magurze Małastowskiej.
Znajduje się ona niecałe sto metrów za rozwidleniem dróg, której lewa odnoga prowadzi do Bielanki, natomiast prawa zmierza dalej, ku schronisku na Magurze Małastowskiej.
Cerkiew w Nowicy
Drewniana greckokatolicka cerkiew w Nowicy pw. św. Paraskewy została prawdopodobnie wzniesiona w latach 1842-43 i też można by rzec, na podobieństwo tej leszczyńskiej. Skrajnie zmęczeni siadamy w cieniu drzew i pod bacznym spojrzeniem pasących się z płotem krów, posilając się podziwiamy budowlę z zewnątrz. Moją uwagę przykuwa tablica informacyjna z wykazem wszystkich drewnianych świątyń pogranicza polsko – słowackiego. Miniaturowe wizerunki cerkwi i kościołów ładnie prezentują się na górskiej makiecie. W międzyczasie dzwoni Kacper, który od ponad godziny czeka na nas w schronisku. Jest już grubo po 19 i nie wiadomo czy przed zmrokiem uda nam się tam dotrzeć, by się z nim spotkać. On w przeciwieństwie do nas nocować w schronisku nie będzie. Z tej opresji wyciąga nas Luiza – żona Kacpra, która decyduję się po nas wyjechać. Pakujemy nasze manatki i ostatnimi resztkami sił zmuszamy się do ostatniego marszu. Po drodze mijamy jeszcze greckokatolicką kaplicę NMP Wniebowziętej, gdzie co roku 28 sierpnia odbywa się odpust gromadzący Łemków z bliższych i dalszych okolic, dochodzimy do cerkwi w Przysłupiu, by wreszcie spotkać jakże wyczekiwaną czarną toyotę.
Jesteśmy w jednym z najstarszych schronisk w polskich górach. Poza rodziną Kacpra w schronisku znajduje się również forumowa grupa w składzie: Sonaty, Marzeny, Cylona i Tomka. Ponieważ połowa z nas się już zna a połowa nie, przy ognisku następuje inte – oraz reintegracja… ;)
W następny dzień wspólnie z Ewą postanawiamy wykorzystać tę końcówkę weekendu na odespanie wcześniejszych dni, więc ze schroniskowego pokoju wysypujemy się dopiero koło godziny dziesiątej. W jadalni pustka, brać forumowa wyruszyła już na powrotny szlak, a za oknem zaczyna padać deszcz. Tę melancholijną atmosferę przerywa nagle uśmiechnięta od ucha do ucha postać Krzyśka, który z plecakiem i namiotem przemierza samotnie Beskid Niski. Właśnie przywędrował z Gorlic. Ponieważ się nie znamy następuję szybka integracja i wymiana informacji ze szlaku. W międzyczasie schronisko nawiedza hałaśliwa horda turystów, którzy sprawiają, że schronisko dla naszej trójki robi się za ciasne. Całe szczęście przestało padać , żegnamy się i o 13 wyruszamy niebieskim szlakiem w stronę Gorlic.
W 20 min dochodzimy do rozwidlenia szlaków, by po godzinie marszu dojść do rozległej Przełęczy Owczarskiej. Błękit nieba i soczysta zieleń polany zmusza nas by pozostać w tej sielankowej atmosferze jeszcze przez godzinę. O godzinie 15 niechętnie kończymy nasze leniuchowanie i ruszamy w dalszą trasę. Wpierw polaną lekko w dół ku skrzyżowaniu ścieżek, by następnie znowu lasem pod górę, aż do zdobycia grzbietu Huszczy (581 m.n.p.m). Już na początku podejścia gubimy niebieski szlak, ale ponieważ las poprzecinany jest licznymi ścieżkami, intuicyjnie kierujemy się na pn-zach w stronę Sękowej. Spacer w cieniu drzew jest istną przyjemnością. Z porannego przelotnego deszczu, pozostały jedynie niewielkie kałuże. Pokryte warstwą glonów, oświetlane przez przebijające się między liśćmi słoneczne promienie, tworzą na ziemi artystyczne jasnozielone plamy. Od czasu do czasu natrafiamy na rosnące przy ścieżce dzikie kępy jeżyn, których rześkość zaspokaja nasze pragnienie.
Jesteśmy w jednym z najstarszych schronisk w polskich górach. Poza rodziną Kacpra w schronisku znajduje się również forumowa grupa w składzie: Sonaty, Marzeny, Cylona i Tomka. Ponieważ połowa z nas się już zna a połowa nie, przy ognisku następuje inte – oraz reintegracja… ;)
W następny dzień wspólnie z Ewą postanawiamy wykorzystać tę końcówkę weekendu na odespanie wcześniejszych dni, więc ze schroniskowego pokoju wysypujemy się dopiero koło godziny dziesiątej. W jadalni pustka, brać forumowa wyruszyła już na powrotny szlak, a za oknem zaczyna padać deszcz. Tę melancholijną atmosferę przerywa nagle uśmiechnięta od ucha do ucha postać Krzyśka, który z plecakiem i namiotem przemierza samotnie Beskid Niski. Właśnie przywędrował z Gorlic. Ponieważ się nie znamy następuję szybka integracja i wymiana informacji ze szlaku. W międzyczasie schronisko nawiedza hałaśliwa horda turystów, którzy sprawiają, że schronisko dla naszej trójki robi się za ciasne. Całe szczęście przestało padać , żegnamy się i o 13 wyruszamy niebieskim szlakiem w stronę Gorlic.
W 20 min dochodzimy do rozwidlenia szlaków, by po godzinie marszu dojść do rozległej Przełęczy Owczarskiej. Błękit nieba i soczysta zieleń polany zmusza nas by pozostać w tej sielankowej atmosferze jeszcze przez godzinę. O godzinie 15 niechętnie kończymy nasze leniuchowanie i ruszamy w dalszą trasę. Wpierw polaną lekko w dół ku skrzyżowaniu ścieżek, by następnie znowu lasem pod górę, aż do zdobycia grzbietu Huszczy (581 m.n.p.m). Już na początku podejścia gubimy niebieski szlak, ale ponieważ las poprzecinany jest licznymi ścieżkami, intuicyjnie kierujemy się na pn-zach w stronę Sękowej. Spacer w cieniu drzew jest istną przyjemnością. Z porannego przelotnego deszczu, pozostały jedynie niewielkie kałuże. Pokryte warstwą glonów, oświetlane przez przebijające się między liśćmi słoneczne promienie, tworzą na ziemi artystyczne jasnozielone plamy. Od czasu do czasu natrafiamy na rosnące przy ścieżce dzikie kępy jeżyn, których rześkość zaspokaja nasze pragnienie.
Po dwóch godzinach drogi od Owczarskiej Przełęczy dochodzimy do rzeczki Sękówka. Chociaż jesteśmy około dwustu metrów od głównej drogi i mostu, los chciał, że znowu znaleźliśmy się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Ponieważ ciepłe sierpniowe popołudnie sprzyja ku wypoczynkowi, nad chłodną rzeką znajduję się parę osób. Grupka młodych ludzi budujących prowizoryczną tamę, wskazuje nam płytsze miejsca i przeprawiamy się na drugą stronę. Tu poznajemy opalające się starsze małżeństwo, które oferuję nam podwózkę do Gorlic, ale dopiero za jakiś czas bo chcą zażyć jak najwięcej promieni słonecznych przez zapowiadaną burzą.
Przeprawa przez rwący potok
Długo się nie zastanawiając z przyjemnością przyjmujemy ich propozycję ponieważ jakby nie patrząc, do Gorlic z Sękowej trochę drogi jeszcze jest, a wizja wędrówki w ulewnym deszczu wcale nam się nie uśmiecha. Ściągamy buciory i wykorzystujemy tę wolną chwilę na potaplanie się w rzece. Nie musze dodawać, że zimna woda tego górskiego potoku jest ukojeniem dla naszych stóp po dwudniowej wędrówce.
Około 18 jesteśmy w Gorlicach. Z samochodu osobowego przerzucamy się na busa, a potem na pociąg do Tarnowa. Akurat w sama porę. Właśnie rozpętało się oberwanie chmury.
Eskapada po Beskidzie Niskim w ten letni weekend przyniosła nam wiele wrażeń. Ścieżki, które przy innej porze roku zapewne są bardziej widoczne, tym razem – zarośnięte bujną roślinnością przysparzały nam wiele kłopotów. Szczególnie w pierwszej części podróży z Łosia do Kunkowej. Na sucho czytany opis tej trasy może wydawać się nudny i niezrozumiany. Jednak mam nadzieje, że gdy jakiś turysta znajdzie się w tym miejscu owa relacja pozwoli mu ustrzec się przed wyborem niewłaściwej trasy. Nam się nie udało ale i tak było fajnie. Wszak to po części urok Beskidu Niskiego…
Czasy przejść:
Łosie– Kunkowa ,czerwony szlak rowerowy ► 1h35minmin
Kunkowa – Leszczyny, asfaltowa droga ►20min
Leszczyny - Nowica , nieoznakowana ścieżka ►1h min
Schronisko na Magurze Małastowskiej – Przełęcz Owczarska, szlak niebieski ►1h
Przełęcz Owczarska – Sękowa, szlak niebieski ►2h
Eskapada po Beskidzie Niskim w ten letni weekend przyniosła nam wiele wrażeń. Ścieżki, które przy innej porze roku zapewne są bardziej widoczne, tym razem – zarośnięte bujną roślinnością przysparzały nam wiele kłopotów. Szczególnie w pierwszej części podróży z Łosia do Kunkowej. Na sucho czytany opis tej trasy może wydawać się nudny i niezrozumiany. Jednak mam nadzieje, że gdy jakiś turysta znajdzie się w tym miejscu owa relacja pozwoli mu ustrzec się przed wyborem niewłaściwej trasy. Nam się nie udało ale i tak było fajnie. Wszak to po części urok Beskidu Niskiego…
Czasy przejść:
Łosie– Kunkowa ,czerwony szlak rowerowy ► 1h35minmin
Kunkowa – Leszczyny, asfaltowa droga ►20min
Leszczyny - Nowica , nieoznakowana ścieżka ►1h min
Schronisko na Magurze Małastowskiej – Przełęcz Owczarska, szlak niebieski ►1h
Przełęcz Owczarska – Sękowa, szlak niebieski ►2h