Gruzja - Wrzesień 2012 (cz.I)
Data: 26.09.12 – 03.10.12
Ekipa: Ewa, cthulhu
Zwiedzane miejsca: Batumi, region Adżarii i Swanetii.
Podróż do Gruzji już od dłuższego czasu chodziła nam po głowach. Plany o zwiedzaniu tego kraju wynajętym jeepem, mając za bazę wypadową stolice Tibilisi, wędrówkach z plecakiem po górach Tuszetii oraz smakowaniu lokalnej kuchni z czasem coraz bardziej się krystalizowały. Dnia 26 września A.D.2012 wyjazd ten staje się faktem, jednak decydujemy się na zmianę charakteru wyjazdu na bardziej rekreacyjny, za cel podróży obierając wschodnie wybrzeże Morza Czarnego.
Ekipa: Ewa, cthulhu
Zwiedzane miejsca: Batumi, region Adżarii i Swanetii.
Podróż do Gruzji już od dłuższego czasu chodziła nam po głowach. Plany o zwiedzaniu tego kraju wynajętym jeepem, mając za bazę wypadową stolice Tibilisi, wędrówkach z plecakiem po górach Tuszetii oraz smakowaniu lokalnej kuchni z czasem coraz bardziej się krystalizowały. Dnia 26 września A.D.2012 wyjazd ten staje się faktem, jednak decydujemy się na zmianę charakteru wyjazdu na bardziej rekreacyjny, za cel podróży obierając wschodnie wybrzeże Morza Czarnego.
DZIEŃ 1 - środa 26.09.12 - Przylot, Kobuleti
Powitanie na lotnisku
Wczesnym rankiem zostawiamy za sobą mglistą i deszczową Warszawę. Po kilkugodzinnym locie nad wodami Morza Czarnego i szczytami Kaukazu, którego z racji siedzenia po prawej stronie samolotu nie było dane nam oglądać podchodzimy do lądowania w Batumi. Gruzja wita nas piękną i słoneczną pogodą oraz butelką wina, którą każdy podróżny otrzymuje od celnika. To nie koniec miłych niespodzianek. Po przejściu kontroli paszportowej, zostajemy ugoszczeni gruzińskimi smakołykami, rozdawanymi przez ubrane w regionalne, adżarskie stroje dzieci. Zajadając słodkości o smaku baklawy, oglądamy występy narodowych tancerzy. Wystawiany przy muzycznym akompaniamencie balet jest również częścią gościnnego powitania.
Wycieczkowym autokarem przemierzamy ulice Batumi. Dookoła stare, poradzieckie blokowe osiedla oraz nowopowstające apartamenty i hotele. Widać, że miasto jest w budowie. Na jezdniach panuje chaos. Panuje zasada, że kto pierwszy ten lepszy, a wyprzedzanie przed zakrętem nie jest niczym nadzwyczajnym. Kierujemy się do Kobuleti, nadmorskiej miejscowości na północ od Batumi. Za raz po wyjeździe z miasta w oczy rzuca się miejscowa roślinność. Wymieszane w nieładzie różne kolory zieleni: drzew liściastych, iglastych, palm, dzikiego bluszczu oraz krzewów wywierają na mnie przytłaczające wrażenie. Dopiero po paru dniach oczy przyzwyczają się do tego egzotycznego otoczenia.
Chaczapuri
Po zostawieniu bagaży w hotelu udajemy się na mały rekonesans. Pierwsze kroki kierujemy na kamienista plażę, która w chwili obecnej, z racji końcówki wakacyjnego sezonu świeci pustkami. Pomiędzy nielicznymi plażowiczami przechadzają się starsze kobiety z siatkami próbujące sprzedać pomarańcze lub jadalne kasztany.
Zabudowa w centrum Kobuleti to jasne domy z werandami i ogrodowymi palmami, rozmieszczone wzdłuż szerokiej głównej ulicy. Lokalny krajobraz bardziej przywodzi na myśl klimat miejscowości leżącej gdzieś w Ameryce Łacińskiej, aniżeli w dawnej sowieckiej republice. Aby zaspokoić głód wstępujemy do niewielkiej restauracji, gdzie miła właścicielka oferuje nam tradycyjne chaczapuri. Te w kształcie oka z jajkiem w środku (chaczapuri adżaruli) zamawia Ewa, a ja klasyczne w kształcie pizzy (chaczapuri imeruli). Oba posiłki będące na bazie sera, mi serowemu smakoszowi bardzo przypadają do gustu.
Zabudowa w centrum Kobuleti to jasne domy z werandami i ogrodowymi palmami, rozmieszczone wzdłuż szerokiej głównej ulicy. Lokalny krajobraz bardziej przywodzi na myśl klimat miejscowości leżącej gdzieś w Ameryce Łacińskiej, aniżeli w dawnej sowieckiej republice. Aby zaspokoić głód wstępujemy do niewielkiej restauracji, gdzie miła właścicielka oferuje nam tradycyjne chaczapuri. Te w kształcie oka z jajkiem w środku (chaczapuri adżaruli) zamawia Ewa, a ja klasyczne w kształcie pizzy (chaczapuri imeruli). Oba posiłki będące na bazie sera, mi serowemu smakoszowi bardzo przypadają do gustu.
DZIEŃ 2 - czwartek 27.09.12 - Kobuleti
W miejscowej restauracji
Drugi dzień naszego pobytu spędzamy na leniuchowaniu, plażowaniu i dalszemu odkrywaniu uroków Kobuleti.
Ciepłe wody Morza Czarnego zachęcają nas do spędzenia tego dnia na morskich kąpielach. Jak się okazuję kolor wody niewiele ma wspólnego z nazwą. W przejrzystej wodzie doskonale widać dno oraz żyjące w nim stworzenia, między innymi meduzy, które skutecznie odstraszają nas przed wypłynięciem na głębsze wody. Późnym popołudniem postanawiamy powtórnie zjeść obiad w restauracji, w której stołowaliśmy się dzień wcześniej. Tym razem na naszych talerzach lądują słynne gruzińskie pierożki chinkali. Nieznajomość sztuki spożywania chinkali za pomocą rąk, przyczyniła się do tego, że sprofanowaliśmy je nożem i widelcem. W efekcie tego wypełniejący pierożki bulion znalazł się na talerzu zamiast w naszych ustach (co może nie było takie złe bo uniknęliśmy poparzenia gorącym wywarem).
Wieczór spędzamy na plaży podziwiając zachód słońca i obserwują rybaków wyruszających na połów.
Ciepłe wody Morza Czarnego zachęcają nas do spędzenia tego dnia na morskich kąpielach. Jak się okazuję kolor wody niewiele ma wspólnego z nazwą. W przejrzystej wodzie doskonale widać dno oraz żyjące w nim stworzenia, między innymi meduzy, które skutecznie odstraszają nas przed wypłynięciem na głębsze wody. Późnym popołudniem postanawiamy powtórnie zjeść obiad w restauracji, w której stołowaliśmy się dzień wcześniej. Tym razem na naszych talerzach lądują słynne gruzińskie pierożki chinkali. Nieznajomość sztuki spożywania chinkali za pomocą rąk, przyczyniła się do tego, że sprofanowaliśmy je nożem i widelcem. W efekcie tego wypełniejący pierożki bulion znalazł się na talerzu zamiast w naszych ustach (co może nie było takie złe bo uniknęliśmy poparzenia gorącym wywarem).
Wieczór spędzamy na plaży podziwiając zachód słońca i obserwują rybaków wyruszających na połów.