Rohacze - Sierpień 2009
Data: 08.08.09
Ekipa: Daniel, cthulhu
Przebyta trasa: Siwa Polana-Bobrowieć-Grześ- Rakoń- Wołowiec- Jamnicka Przełęcz- Rohacz Ostry- Rohacz Płaczliwy- Przełęcz Smutna- Tatliakova Chata- Przełęcz Zabrat- Rakoń- Grześ- Polana Chochołowska- Siwa Polana
Zainspirowany artykułem w sierpniowym n.p.m o „Słowackiej Orlej Perci” oraz chęcią poznania gór, których zakryte chmurami szczyty miałem okazje oglądać trzy miesiące wcześniej z Wołowca, na cel drugiego sierpniowego weekendu obrałem Rohacze – Ostrego i Płaczliwego
Ekipa: Daniel, cthulhu
Przebyta trasa: Siwa Polana-Bobrowieć-Grześ- Rakoń- Wołowiec- Jamnicka Przełęcz- Rohacz Ostry- Rohacz Płaczliwy- Przełęcz Smutna- Tatliakova Chata- Przełęcz Zabrat- Rakoń- Grześ- Polana Chochołowska- Siwa Polana
Zainspirowany artykułem w sierpniowym n.p.m o „Słowackiej Orlej Perci” oraz chęcią poznania gór, których zakryte chmurami szczyty miałem okazje oglądać trzy miesiące wcześniej z Wołowca, na cel drugiego sierpniowego weekendu obrałem Rohacze – Ostrego i Płaczliwego
ODCINEK 1 - PORANNY SPACER
czas wyjścia godz. 5.20
Siwa Polana- Huciska: szlak zielony, czas przejścia 35min
Siwa Polana- Huciska: szlak zielony, czas przejścia 35min
Po dwugodzinnej jeździe z Krakowa na parkingu w Siwej Polanie meldujemy się o godzinie 5.20. Wita nas przyjazny baca oraz lekka mgła unosząca się nad polaną. Po uiszczeniu opłaty parkingowej, jeszcze przy świetle księżyca asfaltem ruszamy w stronę Polany Chochołowskiej. Równocześnie z nami na szlak wyrusza para turystów. Jednak my niecierpliwi by jak najprędzej zejść z tej drogi a najlepiej to znaleźć się już pod Rohaczami szybko zostawiamy ich w tyle.
Po przeszło półgodzinnym marszu zatrzymujemy się na Polanie Huciska by zjeść śniadanie.
Chwilę potem mija nas spotkana para. Zapewne za chwilę byśmy ją dogonili i znowu zostawili w tyle, ale nie tym razem, nasze plany są inne....
Po przeszło półgodzinnym marszu zatrzymujemy się na Polanie Huciska by zjeść śniadanie.
Chwilę potem mija nas spotkana para. Zapewne za chwilę byśmy ją dogonili i znowu zostawili w tyle, ale nie tym razem, nasze plany są inne....
ODCINEK 2 - MINI GORGANY
czas wyjścia godz. 6.10
Huciska- Bobrowiec: brak szlaku*, szlak zielony*, czas przejścia 2h20min
Huciska- Bobrowiec: brak szlaku*, szlak zielony*, czas przejścia 2h20min
Wstajemy od stołu i ruszamy dalej w trasę. Po ok.10 minutach marszu mijając szałasy przed drugim mostkiem skręcamy w prawo. Według mapy będziemy teraz pięli się w górę ścieżką wzdłuż Głębokiego Potoku, aż do Juraniowej Przełęczy. Z początku Głęboki Potok nie ma nic ze swojej nazwy, bowiem jest całkowicie wyschnięty jednak wraz ze wzrostem wysokości jego skalne koryto wypełnia się wodą a przybrzeżne skarpy robią się coraz bardziej strome.
By uniknąć poślizgu na mokrych skałach od czasu do czasu trawersuję skarpę. Roślinność na niej sięga kolan a ponieważ poranna rosa jeszcze nie wyschła w butach dosyć prędko czuje wilgoć. Im wyżej tym coraz bardziej dziko. Miejscami koryto potoku jest całkowicie zarośnięte lub zawalone drzewami. Kijki już nie służą wyłącznie, jako podpora. Rozchylam nimi szerokie liście łopianów by ominąć mokrą skałę tudzież obślizgły konar. Pomagają również przy przedzieraniu się przez pokrzywy sięgające piersi. Daniel nazywa to miejsce mini Gorganami. O tak! To właściwe określenie.
Po półtoragodzinnej wspinaczce przez ten gąszcz mijając z prawej strony prawdopodobnie ostatni żleb przypuszczamy, że jesteśmy już blisko przełęczy. Decydujemy się opuścić koryto potoku i na ślepo odbijamy w prawo. Podpierając się rękoma pokonujemy strome podejście tym razem przedzierając się przez gęsto rosnące drzewa. Decyzja była trafna. Przed nami polana wraz ze słupkiem granicznym informującym nas, że dotarliśmy do granicy Polsko-Słowackiej. Jesteśmy na Juraniowej Przełęczy. Teraz skręcamy w lewo i wzdłuż słupków granicznych średnio stromym podejściem pniemy się do góry. Już dawno powinniśmy wejść na szlak zielony, ale niestety nigdzie go nie widać. Po jakimś czasie przecinka z kilkunastometrowej szerokości zwęża do rozmiarów wąskiej ścieżki i wchodzimy w kosówkę by po chwili stanąć na szczycie Bobrowca.
Naszym oczom ukazuję się zapierająca dech w piersi panorama Tatr Zachodnich. To idealne miejsce na odpoczynek. Ściągam buty, wykręcam skarpetki i rozkładam na skale, co by trochę przeschły. Zagryzając drugie śniadanie delektuje się rozpościerającym się przed mną widokiem. Od lewej Wierchy- Starorobociański, Kończysty, Jarzębczy, Łopata, Wołowiec, Rakoń i Grześ .A za nimi na wschodzie widać jakże odmienne od Polskich zielonych szczytów stalowe-szare Tatry Słowackie a wraz z nimi - Rohacze. Cel naszej podróży. Cudowny moment. Staram się jeszcze dostrzec czy jest już ktoś na Grzesiu, ale jedyni turyści, których udaje mi się dostrzec znajdują się dopiero na drodze do Polany Chochołowskiej.
By uniknąć poślizgu na mokrych skałach od czasu do czasu trawersuję skarpę. Roślinność na niej sięga kolan a ponieważ poranna rosa jeszcze nie wyschła w butach dosyć prędko czuje wilgoć. Im wyżej tym coraz bardziej dziko. Miejscami koryto potoku jest całkowicie zarośnięte lub zawalone drzewami. Kijki już nie służą wyłącznie, jako podpora. Rozchylam nimi szerokie liście łopianów by ominąć mokrą skałę tudzież obślizgły konar. Pomagają również przy przedzieraniu się przez pokrzywy sięgające piersi. Daniel nazywa to miejsce mini Gorganami. O tak! To właściwe określenie.
Po półtoragodzinnej wspinaczce przez ten gąszcz mijając z prawej strony prawdopodobnie ostatni żleb przypuszczamy, że jesteśmy już blisko przełęczy. Decydujemy się opuścić koryto potoku i na ślepo odbijamy w prawo. Podpierając się rękoma pokonujemy strome podejście tym razem przedzierając się przez gęsto rosnące drzewa. Decyzja była trafna. Przed nami polana wraz ze słupkiem granicznym informującym nas, że dotarliśmy do granicy Polsko-Słowackiej. Jesteśmy na Juraniowej Przełęczy. Teraz skręcamy w lewo i wzdłuż słupków granicznych średnio stromym podejściem pniemy się do góry. Już dawno powinniśmy wejść na szlak zielony, ale niestety nigdzie go nie widać. Po jakimś czasie przecinka z kilkunastometrowej szerokości zwęża do rozmiarów wąskiej ścieżki i wchodzimy w kosówkę by po chwili stanąć na szczycie Bobrowca.
Naszym oczom ukazuję się zapierająca dech w piersi panorama Tatr Zachodnich. To idealne miejsce na odpoczynek. Ściągam buty, wykręcam skarpetki i rozkładam na skale, co by trochę przeschły. Zagryzając drugie śniadanie delektuje się rozpościerającym się przed mną widokiem. Od lewej Wierchy- Starorobociański, Kończysty, Jarzębczy, Łopata, Wołowiec, Rakoń i Grześ .A za nimi na wschodzie widać jakże odmienne od Polskich zielonych szczytów stalowe-szare Tatry Słowackie a wraz z nimi - Rohacze. Cel naszej podróży. Cudowny moment. Staram się jeszcze dostrzec czy jest już ktoś na Grzesiu, ale jedyni turyści, których udaje mi się dostrzec znajdują się dopiero na drodze do Polany Chochołowskiej.
ODCINEK 3 – NA SZLAKU, KTÓREGO NIE BYŁO
czas wyjścia godz. 9.00
Bobrowiec- Grześ: szlak zielony*→ niebieski → niebieski / żółty, czas przejścia 1h30min
Bobrowiec- Grześ: szlak zielony*→ niebieski → niebieski / żółty, czas przejścia 1h30min
Ech wstawać się nie chce, ale pora wrócić na szlak. To znaczy na ścieżkę, bo jasnoniebieskie plamy farby na skałach dają do zrozumienia, że kiedyś był tu szlak, ale został on zamalowany. Zaczynamy schodzić w dół do Przełęczy Bobrowieckiej. Niespodziewanie po lewej stornie pojawia się niemała ekspozycja. Fajnie. To takie preludium przed Rohaczami- myślę sobie. Mimo, iż po chwili wchodzi się w kosówkę czujność wzmocnić trzeba. Zejście jest strome a pod nogami małe usypujące się kamienie. Im bliżej do przełęczy tym coraz wyraźniej widać na niej czerwony znak, który początkowo był brany za nieruchomego turystę. Powoli zaczynam się domyślać, co jest grane a w tych domysłach upewnia mnie drewniana barierka zagradzająca wejście z przełęczy wraz z informacją – REZERWAT! WSTĘP SUROWO WZBRONIONY!. Jest mi głupio. Chwilę milczymy a potem w używając niecenzuralnych słów wypowiadamy się na temat aktualizacji map dostępnych w Empiku. Obie mapy, którymi dysponujemy zostały zakupione w tym roku. Moja dwa tygodnie przed wyprawą, Daniela trzy miesiące wcześniej.
W minorowych nastrojach opuszczamy te Bobrovecke Sedlo i tym razem już szlakiem - niebieskim pniemy się w górę na Grzesia. Znowu przecinką, znowu wzdłuż słupków granicznych jednak po innym podłożu. Pod stopami igliwie, ziemia i małe gałęzie. Podejście jest strome, monotonne i nie należy do przyjemnych. Na szczęście nie jest ono długie. Po ok. 20min przechodzi się z lasu w kosówkę by po chwili być już na złączeniu szlaków niebieskiego z żółtym. Stąd na Grzesia prowadzi już szeroka ścieżka. Za plecami mam Bobrowca. Zadziwiająco wygląda droga na niego. Zygzakowata żółta ścieżka tworzy niby niewidzialną granicę pomiędzy ciemnozieloną kosodrzewiną z lewej a jasnozieloną trawą z prawej. Po chwili zadumy, dręczony jeszcze wyrzutami sumienia odwracam się i zmierzam w kierunku Grzesia. Daniel pewnie już na szczycie, trza przyspieszyć. Po parunastu minutach i ja docieram na niego. Ale tu fajnie. Dokładnie tak jak na zdjęciach oglądanych w necie. Soczyście zielone zbocza dookoła, a na nich niczym kupki mchu porozrzucana w nieładzie ciemniejsza kosodrzewina. Przede mną Rakoń. Tuż za nim Wołowiec. Gdy byłem tu w maju to jeszcze wszędzie leżał śnieg. Mimo, iż wędrówki zimą też mają swoje zalety, ja jednak zdecydowanie wolę takie widoki możliwe tylko latem.
W minorowych nastrojach opuszczamy te Bobrovecke Sedlo i tym razem już szlakiem - niebieskim pniemy się w górę na Grzesia. Znowu przecinką, znowu wzdłuż słupków granicznych jednak po innym podłożu. Pod stopami igliwie, ziemia i małe gałęzie. Podejście jest strome, monotonne i nie należy do przyjemnych. Na szczęście nie jest ono długie. Po ok. 20min przechodzi się z lasu w kosówkę by po chwili być już na złączeniu szlaków niebieskiego z żółtym. Stąd na Grzesia prowadzi już szeroka ścieżka. Za plecami mam Bobrowca. Zadziwiająco wygląda droga na niego. Zygzakowata żółta ścieżka tworzy niby niewidzialną granicę pomiędzy ciemnozieloną kosodrzewiną z lewej a jasnozieloną trawą z prawej. Po chwili zadumy, dręczony jeszcze wyrzutami sumienia odwracam się i zmierzam w kierunku Grzesia. Daniel pewnie już na szczycie, trza przyspieszyć. Po parunastu minutach i ja docieram na niego. Ale tu fajnie. Dokładnie tak jak na zdjęciach oglądanych w necie. Soczyście zielone zbocza dookoła, a na nich niczym kupki mchu porozrzucana w nieładzie ciemniejsza kosodrzewina. Przede mną Rakoń. Tuż za nim Wołowiec. Gdy byłem tu w maju to jeszcze wszędzie leżał śnieg. Mimo, iż wędrówki zimą też mają swoje zalety, ja jednak zdecydowanie wolę takie widoki możliwe tylko latem.
ODCINEK 4 – INTERWAŁ CZASOPRZESTRZENNY
czas wyjścia godz. 10.55
Grześ- Rakoń: szlak niebieski, czas przejścia 50min
Grześ- Rakoń: szlak niebieski, czas przejścia 50min
Tak sobie siedzę na tym Grzesiu i myślę. Cholera. Jak to jest, że na mapie czas przejścia między Grzesiem a Rakoniem to godzina z hakiem a on wydaje się być tak blisko? Przecież tę drogę przejdzie się w kilkanaście minut! Za pierwszym razem też się nad tym zastanawiałem i przekonałem się, że nie da jej się machnąć w tak krótkim czasie. Jednak teraz znowu nie wierzę. Ha! Się sprawdzi znowu.
Ogólnie trasa na Rakonia z Grzesia jest dosyć przyjemna, niemęcząca, lecz średnio ciekawa. (Naturalnie zakładając, że już przyzwyczailiśmy się do widoku tych wszystkich gór dookoła) Na początku idzie się ścieżką w kosodrzewinie by potem wejść na szeroki niczym autostrada upłaz biegnący do samego szczytu Rakonia. Nie warto przegapić miejsca, z którego widać Polanę Chochołowską wtopioną w otaczający las (jak się wyjdzie z kosówki zejść trochę w lewo). Natomiast, kiedy szlak skręca lekko w prawo to dopiero wtedy w pełni ukazuję nam się masywny szczyt Wołowca i jego strome zbocza. Jeszcze tylko jedno podejście i już się jest na szczycie. Tutaj siedząc na zachodnim zboczu pierwszy raz mamy okazje oglądać w miarę z bliska Rohacze, grań między nimi oraz pozostałe szczyty biegnące dalej tą granią. W dole Smutna Dolina. Widać stąd również jeden z czterech stawów Rohackich Ples oraz czerwony dach Tatliakowej Chaty. Po lewej Wołowiec.
Ogólnie trasa na Rakonia z Grzesia jest dosyć przyjemna, niemęcząca, lecz średnio ciekawa. (Naturalnie zakładając, że już przyzwyczailiśmy się do widoku tych wszystkich gór dookoła) Na początku idzie się ścieżką w kosodrzewinie by potem wejść na szeroki niczym autostrada upłaz biegnący do samego szczytu Rakonia. Nie warto przegapić miejsca, z którego widać Polanę Chochołowską wtopioną w otaczający las (jak się wyjdzie z kosówki zejść trochę w lewo). Natomiast, kiedy szlak skręca lekko w prawo to dopiero wtedy w pełni ukazuję nam się masywny szczyt Wołowca i jego strome zbocza. Jeszcze tylko jedno podejście i już się jest na szczycie. Tutaj siedząc na zachodnim zboczu pierwszy raz mamy okazje oglądać w miarę z bliska Rohacze, grań między nimi oraz pozostałe szczyty biegnące dalej tą granią. W dole Smutna Dolina. Widać stąd również jeden z czterech stawów Rohackich Ples oraz czerwony dach Tatliakowej Chaty. Po lewej Wołowiec.
ODCINEK 5 - ZMIAŻDZONYM PRZEZ WOŁOWCA
czas wyjścia godz.12.05
Rakoń- Jamnicke Sedlo: szlak niebieski, czas przejścia 40min
Rakoń- Jamnicke Sedlo: szlak niebieski, czas przejścia 40min
Wyruszamy na Wołowiec. Według znaku to tylko 30 min. Szybko docieramy do Przełęczy.. Stąd zielonym szlakiem można zejść do Polany Chochołowskiej. Przypominam sobie majowy dupozjazd. My jednak trzymając się planu idziemy niebieskim do góry . Zaczyna się ostre strome podejście. Podobnie jak na Bobrowcu trzeba uważać na kamienie umykające spod nóg. Krok po kroku zbliżamy się do tego monumentalnego kolosa. Nie wiem czy to świadomość tego-, że wzniesienie, które jest przede mną nie jest jeszcze ostatecznym szczytem, czy też może to-, że to już siódma godzina na szlaku; dopada mnie lekki kryzys. Czując, że podejście niczym wampir wysysa ze mnie wszystkie siły witalne zatrzymuje Daniela pod pozorem walnięcia paru fotek. Nie wiem czy on czuje to samo, ale rzuca pomysł by odpuścić wejście na szczyt i trawersować zbocze ścieżką po prawej. Hmm, wszak do szczytu tylko parę minut, ale mając na uwadze to, że najcięższe dopiero przed nami, zgadzam się. Trawersujemy zbocze i dochodzimy do Jamnickiej Przełęczy. Po prawej stronie odsłaniają się teraz wszystkie cztery Rohackie Plesa. A przed nami – skały Rohacza Ostrego.
Widać, że nie my jedyni mamy w planie dzisiaj go zdobyć. Na podejściu jest sporo ludzi. Jednak jak się potem okazuje większość z nich schodzi w dół. Tylko nieliczni pną się do góry. Daniel się pyta czy aby na pewno w „enpemie” odradzali schodzenie tą stroną. Przekonuję go, że tak. By przygotować się psychicznie i posilić przed atakiem szczytowym siadamy na nielicznym trawiastym miejscu w tej okolicy po lewej stronie przełęczy. I tu niespodzianka. Przed nami dwa jeziorka: Jamnicke Plesa, które całkowicie umknęły naszej uwadze. Na tym po lewej kolory niczym w analizie komputerowej pokazują głębokości dna. Na tym po prawej pomarszczona tafla powierzchni odbija słoneczne refleksy. Nagle uwagę od nich odciągają dwie kozice, które z lewej strony biegną w stronę Wołowca. Dostrzegłszy ludzi na chwilę zamierają w bezruchu, po czym szybko uciekają w dół. Podochoceni tym widokiem ruszamy. Rohacze wzywają!
Widać, że nie my jedyni mamy w planie dzisiaj go zdobyć. Na podejściu jest sporo ludzi. Jednak jak się potem okazuje większość z nich schodzi w dół. Tylko nieliczni pną się do góry. Daniel się pyta czy aby na pewno w „enpemie” odradzali schodzenie tą stroną. Przekonuję go, że tak. By przygotować się psychicznie i posilić przed atakiem szczytowym siadamy na nielicznym trawiastym miejscu w tej okolicy po lewej stronie przełęczy. I tu niespodzianka. Przed nami dwa jeziorka: Jamnicke Plesa, które całkowicie umknęły naszej uwadze. Na tym po lewej kolory niczym w analizie komputerowej pokazują głębokości dna. Na tym po prawej pomarszczona tafla powierzchni odbija słoneczne refleksy. Nagle uwagę od nich odciągają dwie kozice, które z lewej strony biegną w stronę Wołowca. Dostrzegłszy ludzi na chwilę zamierają w bezruchu, po czym szybko uciekają w dół. Podochoceni tym widokiem ruszamy. Rohacze wzywają!
ODCINEK 6 - ZEW ROHACZY
czas wyjścia godz.13.10
Jamnicke Sedlo-Rohacz Ostry- Rohacz Płaczliwy: szlak czerwony, czas przejścia 2h
Jamnicke Sedlo-Rohacz Ostry- Rohacz Płaczliwy: szlak czerwony, czas przejścia 2h
Jamnicke Sedlo to przełęcz całkiem inna niż do tej pory mijane. Kamienista i jałowa niczym pustynia w Newadzie. Od tej pory, aż do Smutnej Doliny krajobraz tylko tak będzie wyglądać. Do wejścia na skalne podejście Rohacza Ostrego jest rzut beretem więc nie jestem zaskoczony kiedy nagle znajduje się na szerokiej skale niczym nie oddzielonej od rozlewającego się dookoła bezmiaru przestrzeni. Ci, którzy nas mijają rozkładają kijki. My odwrotnie. Składamy kije i zakładamy rękawice. Wraz z podniesioną adrenaliną czuję przypływ świeżych sił, a niedawny kryzys odszedł w niepamięć. Pojawiają się łańcuchy, zaczyna się wspinaczka a wraz z nią ekspozycje. Daniel po raz drugi wyraża niepewność czy oby na pewno w „enpeemie” odradzali schodzenie tędy i czy mi się kierunki czasem nie pomyliły, ponieważ wszyscy napotkani turyści schodzą w dół. Na dodatek to sami Słowacy i nie ma kogo zapytać o warunki na szlaku. Wspinamy się dalej i wreszcie napotykamy sympatyczną parę Polaków. Na pytanie, dokąd zmierzają on odpowiada, że właśnie schodzą z powrotem w stronę Wołowca a ona, że widok konia Rohackiego całkowicie jej wystarcza na dzisiaj. Aha. A więc słynny koń Rohacki już niedaleko. Trochę się obawiam czy dam rade go przejść bo zdjęcia znalezione na necie wyglądały dosyć odstraszająco a i relacja owej dziewczyny również nie była zachęcająca. Jednak póki, co wszystko jest w porządku i przy pomocy łańcuchów półkami skalnymi prę naprzód, aż dochodzę prawie do szczytu. Od niego dzieli mnie jedynie parometrowy komin, którym trzeba się wspiąć. Dobrze, że jest łańcuch. Ale chwila! Gdzie podział się koń? Odwracam się i widzę te wąską grań, po której dopiero, co przeszedłem. A więc nie taki koń straszny...
A szczyt opanowany przez Słowaków. Widząc poruszenie na górze decydujemy się wspiąć od razu by nie czekać, aż cała ta grupa zejdzie. Nas jest tylko dwóch, ich z dwudziestu. Ta wspinaczka to najtrudniejszy, ale za razem najprzyjemniejszy moment tej wycieczki. Ponieważ na szczycie dalej panuje harmider postanawiamy, że odpoczniemy dopiero na Płaczliwym. Podobno po Ostrym to już tylko z górki. Podobno. Początkowo tak jest, bo trasa jest w miarę szeroka i wydaję się być bezpieczna. Aż dochodzi się do pionowej ściany, którą trzeba zejść w dół. Stopień trudności podobny do wcześniejszego komina. Są problemy ze znalezieniem oparcia pod stopy. Całe szczęście, że mam tego wzrostu trochę. Gdybym był niższy było by ciężej. Teraz trasa pnie stopniowo w górę. Wszędzie wielkie, szerokie skały. A po ich stronach przepaść. Łańcuchy czasem są, czasem nie. Jak to zwykle bywa nie ma ich, kiedy są potrzebne i na odwrót. Do tego szlak jest namalowany na wysokich skałach, na, które niekiedy ciężko się wspiąć. Nie wiem czy taki był zamysł znakarza by dosyć trudną wycieczkę jeszcze bardziej urozmaicić czy też po prostu malował te znaki w łatwo widocznych miejscach. W każdym razie podoba mi się to, że idąc tym szlakiem trzeba samemu podejmować decyzję, z, której strony będzie łatwiej przejść daną skałę.
Przed samym szczytem Rohacza Płaczliwego wąska grań zamienia się w zbocze, po którym wiedzie szeroka ścieżka. Pod stopami znowu usypują się kamienie. Schodzę trochę w lewo na rumowisko skalne. Mimo, iż dokładam sobie drogi, wchodzi się tamtędy znacznie łatwiej. Jeszcze parę kroków i jestem na szczycie. Siadam i podziwiam widoki....
A szczyt opanowany przez Słowaków. Widząc poruszenie na górze decydujemy się wspiąć od razu by nie czekać, aż cała ta grupa zejdzie. Nas jest tylko dwóch, ich z dwudziestu. Ta wspinaczka to najtrudniejszy, ale za razem najprzyjemniejszy moment tej wycieczki. Ponieważ na szczycie dalej panuje harmider postanawiamy, że odpoczniemy dopiero na Płaczliwym. Podobno po Ostrym to już tylko z górki. Podobno. Początkowo tak jest, bo trasa jest w miarę szeroka i wydaję się być bezpieczna. Aż dochodzi się do pionowej ściany, którą trzeba zejść w dół. Stopień trudności podobny do wcześniejszego komina. Są problemy ze znalezieniem oparcia pod stopy. Całe szczęście, że mam tego wzrostu trochę. Gdybym był niższy było by ciężej. Teraz trasa pnie stopniowo w górę. Wszędzie wielkie, szerokie skały. A po ich stronach przepaść. Łańcuchy czasem są, czasem nie. Jak to zwykle bywa nie ma ich, kiedy są potrzebne i na odwrót. Do tego szlak jest namalowany na wysokich skałach, na, które niekiedy ciężko się wspiąć. Nie wiem czy taki był zamysł znakarza by dosyć trudną wycieczkę jeszcze bardziej urozmaicić czy też po prostu malował te znaki w łatwo widocznych miejscach. W każdym razie podoba mi się to, że idąc tym szlakiem trzeba samemu podejmować decyzję, z, której strony będzie łatwiej przejść daną skałę.
Przed samym szczytem Rohacza Płaczliwego wąska grań zamienia się w zbocze, po którym wiedzie szeroka ścieżka. Pod stopami znowu usypują się kamienie. Schodzę trochę w lewo na rumowisko skalne. Mimo, iż dokładam sobie drogi, wchodzi się tamtędy znacznie łatwiej. Jeszcze parę kroków i jestem na szczycie. Siadam i podziwiam widoki....
ODCINEK 7 - GDZIE TAM SMUTNA
czas wyjścia godz.15.25
Rohacz Płaczliwy- Smutne Sedlo- Tatliakova Chata szlak czerwony → niebieski → niebieski/zielony, czas przejścia 1h55min
Rohacz Płaczliwy- Smutne Sedlo- Tatliakova Chata szlak czerwony → niebieski → niebieski/zielony, czas przejścia 1h55min
Po odpoczynku na Płaczliwym udajemy się w stronę Smutnego Sedla. Można już wyciągnąć kije, ręce nie będą potrzebne. Im bliżej przełęczy tym dookoła coraz więcej poustawianych ze skał wieżyczek. Ich widok robi wrażenie. Kto, kiedy i w jakim celu je tak poustawiał? Niewiadomo. Pewnie to już na zawsze pozostanie tajemnicą. Niedaleko za nimi do czerwonego szlaku dochodzi z doliny szlak niebieski. Tam się udajemy. Początkowo droga wiedzie stromym zboczem by po chwili uspokoić się i wyrównać. Teraz czeka nas długi marsz Smutną Doliną. Nie za bardzo wiem, czemu tak nazwaną. Przed nami zielone zbocze Rakonia, po prawej ekscytująca grań rozpięta między Rohaczami. Za plecami skalne rumowisko, które zdaje się połykać ścieżkę, po której stąpam. Jakoś nie sposób się tu zdołować. Po jakimś czasie w tym skalnym otoczeniu pojawia się roślinność i kwiaty. Na początku nieśmiało i pojedynczo przebijają się miedzy kamieniami by po chwili całkowicie zdominować podłoże.
Po paru minutach od tego momentu szlak niebieski łączy się z zielonym, którym można dotrzeć na Rohackie Plesa- jeziorka widziane z góry. Jednak my nie mamy za bardzo już czasu na podziwianie tych niewątpliwie atrakcyjnych Ples. Nie zbaczając z niebieskiego szlaku idziemy dalej. Jeśli po prawej stronie minie się potoczek ze studzienką a po lewej zza drzew przeziera się jezioro to znaczy, że Tatliakowa Chata już za rogiem. Nieotynkowane ściany z pustaków, z zewnątrz przypominają budę z czasów PGR-u i nie zachęcają by wchodzić do środka. Na szczęście w środku panuje przyjemniejszy klimat. Zamawiamy coś do jedzenia i....po herbacie. Spożywając na zewnątrz prażony syr z zazdrością patrzę na Słowaków, delektujących się Zlatymi Bazantami w oszronionych kuflach.
Im to dobrze. Jednak oni wszyscy schodzą asfaltem do Zverovki. Nas natomiast czeka jeszcze podejście na Przełęcz Zabrat i powrót na Siwą Polanę.
Po paru minutach od tego momentu szlak niebieski łączy się z zielonym, którym można dotrzeć na Rohackie Plesa- jeziorka widziane z góry. Jednak my nie mamy za bardzo już czasu na podziwianie tych niewątpliwie atrakcyjnych Ples. Nie zbaczając z niebieskiego szlaku idziemy dalej. Jeśli po prawej stronie minie się potoczek ze studzienką a po lewej zza drzew przeziera się jezioro to znaczy, że Tatliakowa Chata już za rogiem. Nieotynkowane ściany z pustaków, z zewnątrz przypominają budę z czasów PGR-u i nie zachęcają by wchodzić do środka. Na szczęście w środku panuje przyjemniejszy klimat. Zamawiamy coś do jedzenia i....po herbacie. Spożywając na zewnątrz prażony syr z zazdrością patrzę na Słowaków, delektujących się Zlatymi Bazantami w oszronionych kuflach.
Im to dobrze. Jednak oni wszyscy schodzą asfaltem do Zverovki. Nas natomiast czeka jeszcze podejście na Przełęcz Zabrat i powrót na Siwą Polanę.
ODCINEK 8- OSTATNIE PODEJŚCIE, GRZESIU GDZIE JESTES?
Czas wyjścia godz.17.45
Tatliakova Chata- Przęłęcz Zabrat- Rakoń- Grześ- Polana Chochołowska- Siwa Polana
Szlak: zielony → żółty → niebieski→ żółty → zielony
Czas przejścia 4h05min
Tatliakova Chata- Przęłęcz Zabrat- Rakoń- Grześ- Polana Chochołowska- Siwa Polana
Szlak: zielony → żółty → niebieski→ żółty → zielony
Czas przejścia 4h05min
Ostatni etap podróży to już walka z czasem by zdążyć przed zmrokiem zejść ze szlaku.
Zaczyna się on podejściem na Zabrat. Być może nie jest ono jakieś strome i wymagające, ale dla moich zmęczonych nóg jest ono mordercze. Po 40 minutach docieramy do przełęczy. Teraz trzeba odbić w prawo na Rakonia. Ponieważ po lewej stronie pojawia się ścieżka omijająca ten szczyt trawersując zbocze korzystamy z niej. Na szlak wracamy mniej więcej w połowie drogi między Rakoniem a Grzesiem. Zagadka czasowa, która mnie dręczyła wcześniej wyjaśnia się. Patrząc na Rakonia z Grzesia złudnie można ocenić, że odległość między tymi szczytami jest niewielka. Dopiero idąc z drugiej strony widać, że na Grzesia droga jest długa. Szczyt raz por raz znika i wyłania się zza wzniesień a ja mam wrażenie, że wcale się do niego nie zbliżam. W końcu do niego docieram.
Słońce powoli chyli się ku zachodowi, ale to jeszcze nie pora by zatrzymywać się na robienie efektownych fot. Robię w takim razie zdjęcie Babiej Góry, którą niewyraźnie widać na południu i idę dalej. O zmierzchu docieramy na Polanę Chochołowską. Na niej wypasające się jeszcze owce beczą, pobrzękując swymi dzwonkami a światła schroniska zachęcają by wejść na chwilę i dać ukojenie zmęczonym nogą. Mając jednak świadomość, że przed nami jeszcze półtoragodzinna wędrówka do parkingu nie zatrzymując się idziemy a właściwie człapiemy w jego stronę. Po jakimiś czasie poruszamy się już w całkowitych ciemnościach. Dookoła czerń lasu a nad głowami konstelacje gwiazd. Fajny klimat. Czołówkę zapalam jedynie by być widocznym dla mijających nas samochodów oraz by zasygnalizować swoją obecność turystom idącym z naprzeciwka. (W takich warunkach nie trudno kogoś wystraszyć). Wreszcie przed dziesiątą dobijamy na parking.
Padnięci prawie, że krańcowo wyczerpani opuszczamy Siwą Polane a wraz z nią Tatry Zachodnie. Już czuję, że nazajutrz po tej wyrypie moje nogi będą pokutować jednak nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Dla tych wszystkich chwil dzisiejszych - było warto.
Zaczyna się on podejściem na Zabrat. Być może nie jest ono jakieś strome i wymagające, ale dla moich zmęczonych nóg jest ono mordercze. Po 40 minutach docieramy do przełęczy. Teraz trzeba odbić w prawo na Rakonia. Ponieważ po lewej stronie pojawia się ścieżka omijająca ten szczyt trawersując zbocze korzystamy z niej. Na szlak wracamy mniej więcej w połowie drogi między Rakoniem a Grzesiem. Zagadka czasowa, która mnie dręczyła wcześniej wyjaśnia się. Patrząc na Rakonia z Grzesia złudnie można ocenić, że odległość między tymi szczytami jest niewielka. Dopiero idąc z drugiej strony widać, że na Grzesia droga jest długa. Szczyt raz por raz znika i wyłania się zza wzniesień a ja mam wrażenie, że wcale się do niego nie zbliżam. W końcu do niego docieram.
Słońce powoli chyli się ku zachodowi, ale to jeszcze nie pora by zatrzymywać się na robienie efektownych fot. Robię w takim razie zdjęcie Babiej Góry, którą niewyraźnie widać na południu i idę dalej. O zmierzchu docieramy na Polanę Chochołowską. Na niej wypasające się jeszcze owce beczą, pobrzękując swymi dzwonkami a światła schroniska zachęcają by wejść na chwilę i dać ukojenie zmęczonym nogą. Mając jednak świadomość, że przed nami jeszcze półtoragodzinna wędrówka do parkingu nie zatrzymując się idziemy a właściwie człapiemy w jego stronę. Po jakimiś czasie poruszamy się już w całkowitych ciemnościach. Dookoła czerń lasu a nad głowami konstelacje gwiazd. Fajny klimat. Czołówkę zapalam jedynie by być widocznym dla mijających nas samochodów oraz by zasygnalizować swoją obecność turystom idącym z naprzeciwka. (W takich warunkach nie trudno kogoś wystraszyć). Wreszcie przed dziesiątą dobijamy na parking.
Padnięci prawie, że krańcowo wyczerpani opuszczamy Siwą Polane a wraz z nią Tatry Zachodnie. Już czuję, że nazajutrz po tej wyrypie moje nogi będą pokutować jednak nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Dla tych wszystkich chwil dzisiejszych - było warto.