Gruzja - Wrzesień 2012 (cz.III)
Zwiedzane miejsca: Ogród Botaniczny w Batumi, Chakvi, Dom Miodu
W tym egzotycznym miejscu, skupione są na obszarze 111ha wszystkie strefy klimatyczne – od tropikalnej do himalajskiej. Spacerując podziwiamy florę Nowej Zelandii, Himalajów, Australii i Oceanii, Japonii oraz obu Ameryk. W górnej części parku znajduje się zapierający dech w piersiach punkt widokowy na wybrzeże -Green Cape "Mtsvane Kontskhi" . Zalana bluszczem soczyście zielona skarpa, w głębi której przebiega trakt kolejowy, łączy się z błękitem Morza Czarnego.
W tym egzotycznym miejscu, skupione są na obszarze 111ha wszystkie strefy klimatyczne – od tropikalnej do himalajskiej. Spacerując podziwiamy florę Nowej Zelandii, Himalajów, Australii i Oceanii, Japonii oraz obu Ameryk. W górnej części parku znajduje się zapierający dech w piersiach punkt widokowy na wybrzeże -Green Cape "Mtsvane Kontskhi" . Zalana bluszczem soczyście zielona skarpa, w głębi której przebiega trakt kolejowy, łączy się z błękitem Morza Czarnego.
DZIEŃ 4 - sobota 29.09.12
Ogród Botaniczny w Batumi - Green Cape
W sobotni poranek, tym razem na własną rękę, organizujemy sobie wycieczkę z Kobuleti do Batumi, z zamiarem zwiedzenia Ogrodu Botanicznego, drugiego na świecie pod względem wielkości. Jazda marszrutką w szoferce przy kierowcy dostarcza większych atrakcji aniżeli wcześniej wspomniany diabelski młyn. Kierowca, wykonując raz na jakiś czas trzykrotny znak krzyża, przyprawia mnie o palpitacje serca z obawą, że za chwile będziemy świadkami (tudzież ofiarami) jakiegoś niespodziewanego, drogowego manewru. Jednak moje obawy są nieuzasadnione, bowiem trzykrotny znak krzyża to swoisty rytuał wschodnich chrześcijan na widok mijanych świątyń, a więc na miejsce docieramy cali i zdrowi. Fakt ten utwierdza mnie w przekonaniu, że w tym całym szaleństwie i braku jakichkolwiek zasad (ciągłego odpalania papierosów, rozmów przez telefon, siedzenia na ogonie, wyprzedzania przed wzniesieniem jak i zakrętem oraz nadmiernego użycia klaksonu w różnych celach) musi być jakaś metoda, skoro do tej pory nie widzieliśmy żadnej kolizji. Przekonanie to będzie trwało tylko do czasu… do czasu podróży górskimi serpentynami Swanetii (ale o tym później).
Na zajeździe autobusowym próbujemy rozszyfrować, która marszrutka kursuje do ogrodu botanicznego bowiem większość opisanych jest w rodzimym alfabecie. Widząc nasze zakłopotanie, z pomocą przychodzi Gruzin w podeszłym wieku, który na wieść, że jesteśmy z Polszy jest niezmiernie uradowany, co okazuje serdecznymi uściskami. Łapiąc przejeżdżający autobus prawie siłą nas wpycha do środka, tłumacząc kierowcy że my Polacy i do Botanic Garden chcemy się dostać.
W ten sposób docieramy do słynnego, jedynego w swoim rodzaju Ogrodu Botanicznego na świecie. W tym egzotycznym miejscu, skupione są na obszarze 111ha wszystkie strefy klimatyczne – od tropikalnej do himalajskiej. Spacerując podziwiamy florę Nowej Zelandii, Himalajów, Australii i Oceanii, Japonii oraz obu Ameryk. W górnej części parku znajduje się zapierający dech w piersiach punkt widokowy na wybrzeże -Green Cape "Mtsvane Kontskhi" . Zalana bluszczem soczyście zielona skarpa, w głębi której przebiega trakt kolejowy, łączy się z błękitem Morza Czarnego.
Ten urokliwy ogród cieszy się również uznaniem par młodych, które wybierają go na plener do sesji ślubnych. W odróżnieniu od naszej tradycji, w sesji uczestniczą goście wraz z rodziną. Podczas tego sobotniego popołudnia spędzonego w parku, mijamy trzy orszaki weselne.
Na zajeździe autobusowym próbujemy rozszyfrować, która marszrutka kursuje do ogrodu botanicznego bowiem większość opisanych jest w rodzimym alfabecie. Widząc nasze zakłopotanie, z pomocą przychodzi Gruzin w podeszłym wieku, który na wieść, że jesteśmy z Polszy jest niezmiernie uradowany, co okazuje serdecznymi uściskami. Łapiąc przejeżdżający autobus prawie siłą nas wpycha do środka, tłumacząc kierowcy że my Polacy i do Botanic Garden chcemy się dostać.
W ten sposób docieramy do słynnego, jedynego w swoim rodzaju Ogrodu Botanicznego na świecie. W tym egzotycznym miejscu, skupione są na obszarze 111ha wszystkie strefy klimatyczne – od tropikalnej do himalajskiej. Spacerując podziwiamy florę Nowej Zelandii, Himalajów, Australii i Oceanii, Japonii oraz obu Ameryk. W górnej części parku znajduje się zapierający dech w piersiach punkt widokowy na wybrzeże -Green Cape "Mtsvane Kontskhi" . Zalana bluszczem soczyście zielona skarpa, w głębi której przebiega trakt kolejowy, łączy się z błękitem Morza Czarnego.
Ten urokliwy ogród cieszy się również uznaniem par młodych, które wybierają go na plener do sesji ślubnych. W odróżnieniu od naszej tradycji, w sesji uczestniczą goście wraz z rodziną. Podczas tego sobotniego popołudnia spędzonego w parku, mijamy trzy orszaki weselne.
W drodze do Chakvi
Po kilkugodzinnym spacerze, dochodzimy do wyjścia po drugiej stronie parku. Nie ma tu żadnych busów, a sama okolica wydaję się być niezamieszkana. Wilgotne powietrze oraz palmy na tle gór znowu wywołują w nas uczucie obecności gdzieś w „republice bananowej”. Po chwili namysłu, intuicyjnie decydujemy się podążać wąską, asfaltową drogą. Zgodnie z mapą powinniśmy się znajdować w okolicach Chakvi – miejscowości pomiędzy Batumi a Kobuleti.
W miarę zbliżania się do Chakvi, na drodze pojawia się coraz więcej krów. Do wszędobylskiego, gruzińskiego bydła zdążyliśmy się już przyzwyczaić podczas wczorajszej wycieczki. Napotkane dzień wcześniej krowy pasły się na betonowym moście nad rzeką Choroki niedaleko Gonio, oraz na stromych zboczach przy podejściu do wodospadu. Tak więc widok przechadzającego się bydła po głównej drodze tranzytowej, do której dochodzimy, wcale nas nie dziwi.
Chakvi to niewielka mieścina, w której życie toczy się wzdłuż jednej, szerokiej ulicy i placu z postojem taksówek. Mnóstwo tutaj starych Ład oraz Moskwiczów - w Polsce dawno zapomnianych. Na obrzeżach miasta znajduję się Dom Miodu, gdzie nabywamy parę słoików na pamiątkowe prezenty do Polski. Tuż za nim znajduję się baza turystyczna Parku Narodowego Mtirala. Wewnątrz, ku mojemu zaskoczeniu, można zaopatrzyć się w darmowe broszurki i mapy głównych Parków Narodowych oraz górskich obszarów Gruzji. O zmierzchu docieramy do Kobuleti.
W miarę zbliżania się do Chakvi, na drodze pojawia się coraz więcej krów. Do wszędobylskiego, gruzińskiego bydła zdążyliśmy się już przyzwyczaić podczas wczorajszej wycieczki. Napotkane dzień wcześniej krowy pasły się na betonowym moście nad rzeką Choroki niedaleko Gonio, oraz na stromych zboczach przy podejściu do wodospadu. Tak więc widok przechadzającego się bydła po głównej drodze tranzytowej, do której dochodzimy, wcale nas nie dziwi.
Chakvi to niewielka mieścina, w której życie toczy się wzdłuż jednej, szerokiej ulicy i placu z postojem taksówek. Mnóstwo tutaj starych Ład oraz Moskwiczów - w Polsce dawno zapomnianych. Na obrzeżach miasta znajduję się Dom Miodu, gdzie nabywamy parę słoików na pamiątkowe prezenty do Polski. Tuż za nim znajduję się baza turystyczna Parku Narodowego Mtirala. Wewnątrz, ku mojemu zaskoczeniu, można zaopatrzyć się w darmowe broszurki i mapy głównych Parków Narodowych oraz górskich obszarów Gruzji. O zmierzchu docieramy do Kobuleti.